Dzień 11 – opuszczamy Elbląg i zmieniamy szlak
W Elblągu zakończyliśmy wschodni szlak rowerowy Green Velo, który jechaliśmy od połowy w kierunku północnym. Teraz będziemy podążać bez znaków Green Velo, za to poznamy polski fragment szlaku rowerowego R1. Jest poprowadzony asfaltowymi drogami o mniejszym natężeniu ruchu. Nie było już w zasadzie atrakcji turystycznych nie licząc krajobrazów i bardziej wymagającego profilu trasy. Nie było bowiem zupełnie płasko, przynajmniej zanim dojechaliśmy do samej Wisły mieliśmy do pokonania kilka przewyższeń. Jazda z sakwami to nie jest to samo co rowerem bez bagażu, więc każdy podjazd wyciskał z nas więcej energii. Wydawać by się mogło, że odpoczniemy jadąc w dolinie rzeki, ale nic mylnego. Okazało się wtedy, że na otwartej przestrzeni dokuczał nam wiatr, który jak wiadomo zawsze wieje w twarz. Czekał nas dziś bardzo długi etap, na koniec dnia mieliśmy na liczniku ponad 140 km. Nocleg w Elblągu trochę wydłużył nam ten dzisiejszy etap. Wydawało się nam, że będąc zaprawieni w dotychczasowych dziennych dystansach po około 100 km, dołożenie jeszcze tych dodatkowych kilometrów nie będzie aż taką przeszkodą. Bardzo się jednak pomyliliśmy. Odrobinę trudniejsze warunki (przewyższenia, wiatr, brak odpowiednio długich przerw) i silniki się nam zagotowały. Jechaliśmy dziś do Grudziądza gdzie mieliśmy nocleg w hotelu, bo innego sensowego miejsca do nocowania na mapie nie było. Gonił nas więc czas, a kilometry jakoś nie topniały w odpowiednim tempie. Napieranie trwało, nie zatrzymywaliśmy się prawie nigdzie po drodze, ani tym bardziej popatrzeć na mijane miasteczko. Wtedy ta dotychczasowa magiczna układanka rozsypała się. Zamiast radości z kręcenia na trasie pojawiło się naciskanie na pedały żeby tylko szybciej dotrzeć do celu. Teraz już wiemy, że takie planowanie palcem po mapie nie zawsze wychodzi na dobre. Mniej km czasem znaczy lepiej spędzony czas.
Zostawmy jednak temat niedogodności długich tras i wracajmy na szlak jak prawdziwi turyści. Mijamy rzeki, wsie i miasteczka odhaczając kolejne gminy. Był nawet jeden zamek w Kwidzynie, który mieliśmy całkowicie ominąć, ale widok od strony punktu odpoczynkowego zachęcił nas aby podjechać nieco bliżej. Oczywiście wtedy wszystkie wieże na zdjęciach wychodzą pochylone, bo nie da się uzyskać dobrej perspektywy z bliska dla takich budowli. Zrobienie zdjęć z drona na wysokości daje dużo lepsze wrażenie. To jednak zadanie dla profesjonalnych fotografów. My dziś trochę się spieszyliśmy i nie mieliśmy czasu na ujęcia inne niż te, które były dostępne z siodełka rowerowego.
Mijamy Kwidzyń i jedziemy cały czas drogą przy wale przeciwpowodziowym wzdłuż Wisły. Jedyne co widzimy to pola i łąki. Trasa nie jest raczej urozmaicona. Co jakiś czas zdarza się wieś ale zwykle bez sklepu. Dzień jest dosyć ciepły dlatego gdy tylko nadarza się okazja to kupujemy wodę. W jednym ze sklepów były truskawki więc niewiele się zastanawiamy i zjadamy od razu cały kilogram. W końcu sezon na te owoce jest bardzo krótki. Może się okazać, że zanim wrócimy to już się skończą.
Gdy już wydawało się, że to naprawdę całkiem niedaleko wyrosły przed nami Góry Łosiowe. Nazwa ładna ale dlaczego na końcu jeszcze czekają nas podjazdy? Dziś już trochę było przewyższeń.
Do Grudziądza dotarliśmy ledwo przed zachodem słońca. Dobrze, że hotel był blisko trasy i nie musieliśmy się wbija do centrum miasta. Za to ogromnie mi się podobał zjazd ze skarpy nadwiślańskiej.
Do Grudziądza wjechaliśmy od strony zielonych terenów wokół cytadeli, a następnie bulwarem na skarpie wiślanej. Mury starych spichlerzy z cegły pięknie się prezentowały w zachodzącym słońcu. Nie było już czasu na dłuższe podziwianie bo robiło się coraz później a przed nami jeszcze wypełniony wieczór. Najpierw meldowanie w hotelu, szybkie pranie w hotelowej umywalce, prysznic i spać. Darek nie zdążył nic już sobie uprać, bo po wyjściu spod prysznica położył się do łóżka i od razu zasnął. Dawno nie zdarzyła się taka sytuacja. To był mocno wyczerpujący etap.
Dzień 12 – Wiślaną Trasą Rowerową
Przed opuszczeniem Grudziądza rzut oka na stare domy i miejskie mury obronne. W dziennym świetle więcej szczegółów mogliśmy zobaczyć ale znów nas gonił czas więc nie mogliśmy zabawić w mieście dłużej. Musiała nam wystarczyć jedna kawa podczas śniadania w hotelu. Zapakowani w pośpiechu ruszamy dalej w trasę.
Wracamy do ścieżki pieszo-rowerowej na bulwarach, której malowniczy przebieg mogliśmy podziwiać wczorajszego wieczoru i jedziemy nią dalej. Dostrzegamy znaki Wiślanej Trasy Rowerowej i kontynuujemy jazdę wzdłuż wałów rzecznych. To ten znakowany odcinek WTR w regionie kujawsko-pomorskim.
Pochmurny dzień jest dosyć orzeźwiający, miejscami nawet lekko popadało, ale jesteśmy wypoczęci po nocy spędzonej w komfortowych warunkach i mamy lepsze nastroje. Dzisiejszy etap będzie przebiegał cały czas nad Wisłą więc będzie płaski. Jedziemy przez obszar Doliny Dolnej Wisły Natura 2000.
Jeszcze trochę deszczowo więc kolejna przerwa w Chełmnie na rynku. Lubię wtedy popatrzeć na kamienice, ratusz i inne stare detale architektoniczne. Zabudowa miasta wskazuje na jego bogatą historię. Miasto faktycznie jest bardzo stare, gród pamięta czasy piastowskie, a później krzyżackie. Starówka jest naszpikowana zabytkami z różnych okresów historycznych.
Przez Chełmno podobnie jak przez Grudziądz prowadzi międzynarodowy szlak rowerowy R1, który spotyka się w tych miastach z istniejącym odcinkiem Wiślanej Trasy Rowerowej, czyli projektu, którego historia zaczęła się na początku XXI wieku i jest nadal w fazie nazwijmy to uzgadniania na różnych szczeblach. Myślę, że jeszcze sporo wody upłynie w Wiśle zanim projekt WTR stanie się istniejącym bytem i połączy Beskidy z Bałtykiem. Założenie jest takie, że szlak będzie miał swój przebieg po wałach przeciwpowodziowych lub drogami o małym natężeniu ruchu. My jedziemy jednym z istniejących odcinków, który powstał jako pierwszy, czyli kujawsko-pomorskim (jest jeszcze śląski i fragment małopolskiego oraz część pomorskiego).
Długo nie mogłam skojarzyć nazwy wsi Ostromecko. Wszystko się wyjaśniło gdy przejechaliśmy tuż obok firmy Wody Mineralne Ostromecko. Wtedy przypomniały mi się te małe szklane butelki z wodą ustawione na stołach w hotelach podczas konferencji. Czyli to tutaj wydobywana jest ta woda podziemna.
Jednak dużo większym zainteresowaniem w tej chwili stał się pałac w Ostromecku, który podziwialiśmy nie tylko z zewnątrz ale mieliśmy także możliwość zwiedzenia wnętrz, w których umieszczono muzeum instrumentów muzycznych. Dodatkowo zostaliśmy przypadkowo obserwatorami ślubu i przyjęcia weselnego w pałacu.
Kolejnym ważnym punktem na naszej trasie jest Toruń, do którego zaprowadziła nas bardzo wygodna droga rowerowa przez las. Przejeżdżając przez stare miasto zatrzymaliśmy się tuż obok sklepu z piernikami więc postanowiłam zrobić małe zaopatrzenie na dalszą część podróży.
W Toruniu nie planowaliśmy noclegu dlatego jedziemy jeszcze dalej w poszukiwaniu cichego i przydatnego do biwakowania lasu. Najpierw musimy się przedostać przez Drwęcę, gdzie niestety most drewniany, którędy prowadzi droga rowerowa jest nieprzejezdny z powodu uszkodzenia. Wracamy więc do szosy i jedziemy fragment razem z samochodami. Potem rozglądamy się za ścieżką prowadzącą do lasu. Trochę się pośpieszyliśmy z rozstawieniem namiotu bo następnego dnia rano zobaczyliśmy, że po drugiej stronie drogi było wspaniale miejsce z wiatą i ławkami. Mieliśmy też kolejne doświadczenie ze nocowaniem w lesie. Otóż gdy byliśmy już wewnątrz namiotu usłyszeliśmy najpierw jakiś szelest, a za chwilę usłyszeliśmy pytanie: „Czy ktoś tu mieszka?” Nie widzieliśmy pytającego ale sądząc po głosie uznaliśmy, że był to jakiś młody człowiek, który wyraźnie zdziwił się widząc rozłożony namiot w lesie. Było to raczej zdarzenie z kategorii zabawnych. Potem jeszcze po zmroku wydawało mi się, że widzę i słyszę jakieś nieduże zwierzęta blisko naszego namiotu. Ale też były to raczej spłoszone liski albo zajączki niż dziki czy sarny. A może tylko mi się wydawało? W każdym razie żadnych innych stworzeń już nas nie odwiedziło w nocy.
Dzień 13 – do Włocławka i przez piachy leśnych dróg
Zebraliśmy rano szybko namiot i kawałek dalej natknęliśmy się na bardzo fajne miejsce w lesie do przygotowania śniadania. Przebiegała tam równoległa do szosy droga rowerowa w lesie o utwardzonej nawierzchni.
Niestety ten piękny odcinek drogi rowerowej skończył się i zaczęły się drogi leśne, które były mniej lub bardzie piaszczyste. Jazda nimi nie zawsze. była możliwa, więc zdarzały się trudniejsze odcinki gdzie rowery trzeba było pchać. Próbowaliśmy też wybierać inne drogi w lesie, gdy te wyznaczone przez WTR nie były przejezdne.
Wreszcie dotarliśmy do Włocławka gdzie przejeżdżamy mostem na drugą stronę Wisły stalowym mostem. Zaraz za mostem zjeżdżamy na bulwary nadrzeczne.
Mijając po drodze pałac z ogrodem różanym zatrzymaliśmy się na krótką sesję zdjęciową.
Gdy wjechaliśmy za Włocławkiem do lasu znów poczuliśmy że to jest bardzo przyjemne jechać w ciszy i w otoczeniu przyrody. Nie było jednak tak do samego końca bo część trasy była po drogach z czarnego żwiru i piachu. Czułam jak coraz bardziej skurzone i brudne mam skarpety, buty i nogi aż do kolan. Gdy zobaczyłam jezioro na mapie ucieszyłam się, że będzie można tam odpocząć ii chociaż opłukać z pierwszego kurzu stopy. To co jednak zobaczyliśmy nad jeziorem od razu zniechęciło nas od zatrzymania się nad brzegiem. Wszędzie siedzieli na kocykach ludzi i wokół kłębił się tłum biegających i wrzeszczących dzieci. Odpoczęliśmy tylko chwilę w cieniu przy tężni i pojechaliśmy dalej z nadzieją znalezienia spokojnego i cichego miejsca nad innym jeziorem.
Ostatecznie dzień zakończyliśmy na kempingu nad jeziorem Zdworskim. Tym razem jednak trafiliśmy na zlot starych samochodów. Oprócz zabytkowych aut przyjechało mnóstwo bardzo zabawowego towarzystwa. Celem znacznej większości uczestników nie było raczej pływanie w jeziorze, ani spędzanie czasu aktywnie, a raczej stacjonarnie przy stolikach suto zastawionych dużymi butelkami głównie z płynami o sporej zawartości procentowej. Wokół unosił się już dym ze smażonych kiełbasek na kolację. W takim miejscu bardzo przydają się stopery do uszu. Niestety nie wzięliśmy takich ze sobą, więc musieliśmy jakoś wytrzymać. Naszym wybawieniem okazał się deszcz, który monotonnie stukał sobie w namiot i pozwolił zapomnieć o innych dobiegających dźwiękach.
Dzień 14 i ostatni
Po wczorajszej imprezie towarzystwo Rajdu Koguta, które przyjechało na zlot chrapało jeszcze mocno zmęczone. Oprócz jednego triathlonisty, który przyjechał tu z rowerem i właśnie zaczynał swój trening, byliśmy jedynymi, którzy wstali wcześnie rano. Mieliśmy za to wybór stołów do przygotowania śniadania, bo nikogo nie było oprócz obsługi, która wynosiła ogromne worki pełne butelek po wczorajszej zabawie.
Otrzymaliśmy wskazówki od kolegi, który doradził nam aby kierować się na Dobrzyki, a potem drogami cały czas wzdłuż Wisły. Kolega jako wytrawny biegacz i uczestnik rajdów przygodowych wiedział co mówi. Posłuchaliśmy jego rad i nie trzymaliśmy się już kurczowo znakowanych tras rowerowych, tylko wybieraliśmy dobre asfalty. Mieliśmy już po dziurki w nosie przebijania się lasami po piachach albo szutrami po wałach. Dlatego ta opcja bardzo nam się spodobała. Zarejestrowany przebieg trasy jest na zapisanym śladzie GPS na Strava (gdyby ktoś chciał powtórzyć ten odcinek trasy):
To był naprawdę bardzo ładny krajobrazowo odcinek: nadwiślańskie łąki, mazowieckie krajobrazy, pola uprawne, wsie. Na koniec jeszcze fragment zielonym szlakiem rowerowym przez Puszczę Kampinoską. Też bardzo przyjemna trasa. Nie mieliśmy z naszymi wąskimi oponami i sakwami na bagażnikach żadnych problemów z przejechaniem na żadnym fragmencie dzisiejszej trasy.
Dzień był trochę pochmurny, nawet zdarzył się przelotny opad deszczu, ale akurat mieliśmy gdzie się schronić, więc nawet nie zmokliśmy specjalnie. Nigdzie nam się już nie spieszyło, chyba że tylko gnała nas tęsknota za domem. Choć z drugiej strony żal nam było zakończyć naszą trwającą 14 dni przygodę, którą Darek nazwał Wielką Majówką. Wybraliśmy na taką dwutygodniową wycieczkę rowerową termin w maju już po raz drugi i jak do tej pory pogodowo nie zawiedliśmy się. Przynajmniej jeśli idzie o wieloetapowe wycieczki w Polsce.
Jeśli będziemy planować kolejne wyprawy w innym rejonie to zastanowimy się nad wyborem terminu. Północne rejony mogą być w maju wymagające.