Biegamy jak za starych, dobrych czasów. Znów mamy plan treningowy powieszony na naszej tablicy ogłoszeń w domu, czyli na szafie w przedpokoju. Stojąc gotowa do wyjścia zamiast przeglądać się w lustrze, rzucam ostatni raz okiem na plan „to co my dziś biegamy?” i mogę wychodzić.
Szczęśliwie pogoda ostatnio dopisuje, ciepło mamy nadzwyczaj jak na listopad i z jesiennymi opadami jakoś da się wytrzymać.
Przenieśliśmy niedzielne długie wybiegania na czwartek, co nie jest łatwe w realizacji, ale da się to zrobić przy odrobinie determinacji. Można pobiegać ulicami po mieście, po parku albo wokół stadionu Narodowego, tak jak nam się to ostatnio zdarzyło. Czyli wszędzie tam, gdzie jest oświetlenie i widzimy po czym biegniemy. Za to niedziele przeznaczyliśmy na bieganie w terenie. Dziś był pierwszy kros w wersji pasywnej. Jak na początek i tak można się było zmęczyć, zwłaszcza na szóstym podbiegu falenickiej wydmy płaczu. Za tydzień zwiększamy dawkę. I tak do Sylwestra.
Zamiast zdjęcia wykres tętna z Polara wraz z mapką trasy.