Trudno jest powrócić do regularnego biegania. W ogóle wszystkie powroty po dłuższej, czy krótszej przerwie do biegania albo innej aktywności są bolesne. Bo i waga ciała nie taka jak waga startowa i czasu jakoś tak nie starcza, bo się go zaczęło inaczej organizować. A już systematyczność, zwłaszcza w bieganiu to jeszcze inna bajka, po dwóch tygodniach już spada forma, a co dopiero po kilku miesiącach roztrenowania. Ale na wszystko są sposoby to i na takie sprawy też można zaradzić. Mówią, że wystarczy zapisać się na jakiś bieg, zapłacić startowe i motywacja gotowa. Do tego ogłosić w mediach społecznościowych o swoim przedsięwzięciu i ambicja nie pozwoli ci już zostać w domu i nie wyjść na trening nawet gdy leje jak z cebra. Do tego jak śledzisz przygotowania wszystkich znajomych wirtualnych i prawdziwych to pcha coś niewidzialnego do przodu, choćby leń wielkości słonia siedział na plecach.
Tuż przed odbiorem pakietu startowego przychodzi wiadomość, że na uczestników wszystkich 10. edycji Półmaratonu Warszawskiego czeka złota odznaka,
a dla tych którzy brali udział w przynajmniej 5 biegach przyznana zostanie srebrna wersja takiej odznaki.
I tym sposobem ciesząc się posiadaniem obydwu odznak (Renata za 10, Darek za 8 poprzednich „połówek”) ukończyliśmy kolejny 11. Półmaraton Warszawski:
Nie było mowy o żadnym ściganiu się, ale zaistnieliśmy znów na biegowej imprezie, mogliśmy się spotkać z biegowymi koleżankami i kolegami. Pomimo strasznego tłumu na dużej imprezie biegowej, zawsze kogoś znajomego się spotka.
A teraz gdy zaspokoiliśmy swoje biegowe ambicje i odczuliśmy na własnej skórze swoje braki formy biegowej, połączone z nadmiarami tu i tam (związane z ostatnimi słabościami do kulinarnych pomysłów naszej nowej „kucharki”), możemy z całą odpowiedzialnością ogłosić, że teraz to już koniec. Koniec dogadzania sobie i wybierania smakowitych przepisów z bogatej biblioteki oferowanej przez różne aplikacje i programy współpracujące z inteligentnym urządzeniem kuchennym. Teraz robot będzie będzie musiał zrozumieć kto tu rządzi i będzie się naginał do naszych potrzeb. A potrzeby te nie muszą być przecież takie wygórowane. Pasterz idąc cały dzień przez góry za owcami miał w zawiniątku kromkę chleba i kawałek sera. Popił wodą ze źródła i mu wystarczyło. A dziś bez wymyślnych sosów, dipów, smoothy i innych podobnych nie ma żadnego posiłku. Proste jedzenie nie wymaga dużo czasu na przygotowanie, zatem resztę tego czasu wykorzystamy na bieganie, rower i może jeszcze parę innych ciekawych aktywności. Wiosna przyszła niespodziewanie więc ruszamy.
Stawiamy oczywiście na warzywa i owoce oraz orzechy, bez których nie wyobrażam sobie dnia. Dobrze, że sezon na te pierwsze niedługo się rozpocznie i oprócz bazylii z ogródka ziołowego na kuchennym parapecie, będzie można jeść inne lokalne świeże rośliny. Pomysłów na ich połączenia nie zabraknie, zatem wago drżyj, wypowiadamy ci wojnę.