Majówka za pasem, a my jeszcze nie ujarzmiliśmy nowych rowerów trekingowych z rodziny Cube (mój ma na imię Zwinka, to już wiecie, a Darek nazwał swój Kuba). Stare Unibike ostatecznie poszły w odstawkę i czekać będą na lepsze czasy dla nich. Maszyny „pancerne” jak czołg, nadal sprawne, ale jednak cięższe rowery, którymi zjeździliśmy północną część Europy przez wiele lat bardzo dobrze nam służyły. Oryginalne w nich chyba zostały tylko ramy. Cały osprzęt i zużyte części zostały dawno wymienione. Teraz po dokładnym umyciu będą czekać – może na nowych właścicieli?

23 kwietnia – Odżywół – 70 km

Powitanie w wykonaniu bocianiej pary

1 maja – Białobrzegi 88 km

Potworów – to tereny zagłębia paprykowego, ale było też trochę sadów jabłoniowych. Pierwszy raz zabrał się z nami na wycieczkę miś z Anglii, który nazwał się Generał Brexit. Od jakiegoś czasu zapragnął opuścić półkę z książkami i zobaczyć jak wygląda świat za oknem. No to go zabrałam, niech sprawdzi czy jego wyobrażenie świata jest odmienne, czy też nie oraz czy mu służy powietrze i temperatura. Okazało się, że sweterek może i go chroni przed wiatrem, ale prędkość go zaskoczyła i dlatego stwierdził, że potrzebuje pilotki i gogli.

a jednak się kręci

Mikołaj Kopernik miał rację
kula ziemska na rynku w Przytyku
każdy jedzie ustrzelić fotkę w rzepaku, to my też jedziemy 😉
mniszkowe łąki w promocji do wycieczki w czasie majówki

Generał Brexit z roli mola książkowego stał się nagle pilotem… wycieczki rowerowej

nigdy nie wiesz co Cię jeszcze w życiu zaskoczy

3 maja – dookoła Radomia – 100 km

Każda kolejna wycieczka coraz dłuższa, rowerki się docierają, a Generał Brexit coraz bardziej się cieszy. Podoba mu się takie oglądanie świata. Siedzi sobie i patrzy przez swoje nowe gogle. Wiatr mu już tak w uszach nie świszcze i ma banana na buzi.

Skoro Generał ma nowy strój na rower to i ja uzupełniłam swoją kolekcję rowerową. Darek zaś zadbał o kawę dla cyklistów na dobrą jazdę 🙂

6 maja – Szydłowiec – 72 km

Dotarliśmy już na południe mazowieckiego i nawet wjechaliśmy już jednym kołem na tereny świętokrzyskiego. Ale nie rozpędzamy się z kilometrażem tylko sprytnie kluczymy zbierając na swoje konto kolejne gminy, przez które przejeżdżamy. Majowe dni jeszcze chłodne, wieje wiatrem i na koniec pokropił deszcz. Ale byliśmy przygotowani na taką okoliczność pogodową.

7 maja – Lipsko – 60 km

Pogoda wyjątkowo paskudna. Mżawka przez większość dnia i wilgoć. A do tego znów wiatr. Zwłaszcza na polach i odkrytych przestrzeniach dawał się we znaki. Kręcimy jednak nadal dzielnie, bo to już ostatnie gminy na południu w tej okolicy i mapa pięknie się wypełnia.

12 -13 – 14 maja – trzydniówka w Płocku

Na ostatni przed wyprawą rowerową „maraton” rowerowy, czyli wycieczki dzień po dniu bez dłuższych przerw odpoczynkowych wybraliśmy gminy w okolicy Płocka. Jako bazę wynajęliśmy apartament w nowym domu na obrzeżu miasta. Mieszkanie było na najwyższym czwartym piętrze, więc mieliśmy widok na okolicę. Objechaliśmy przez te trzy dni sporo kilometrów w dość wietrznej pogodzie, ale za to bez opadów. Pierwszy dzień to 75 km na północ od Płocka w silnym wietrze.

Drugiego dnia ruszyliśmy z Sierpca znów na północ przez Żuromin i Syberię z małym odbiciem w Stopinie na zachód gdzie mieliśmy do zaliczenia jeszcze jedną gminę. I wtedy właśnie złapała nas gwałtowna, ale na szczęści krótka ulewa. Pelerynki bardzo się przydały. W sumie tego dnia przejechaliśmy 98 km.

Ostatniego i zarazem trzeciego dnia start był w Bodzanowie. Najpierw zatoczyliśmy pętlę do Wyszogrodu na południe w kierunku Wisły, a następnie drugą pętle na południe aż do Rogotwórska. Łącznie dało to nam 91 km. Mieliśmy przyjemną słoneczną pogodę i ładne okoliczności przyrody. I tylko jedna przygoda z oponą próbowała nam nieco zepsuć wycieczkę. Najpierw słyszałam nietypowe dźwięki, które mnie zaniepokoiły, aż w końcu zatrzymałam się sprawdzić co się dzieje. Okazało się, że to tarcie o błotnik w tylnym kole z powodu wybrzuszenia na powierzchni opony. Pęcherz zmniejszył się po wypuszczeniu małej ilości powietrza. Dzięki temu udało się dokończyć brakujące do zamknięcia pętli ostatnie 30 km.

Oponę oczywiście wymieniliśmy zaraz na nową, a ta została uznana w ramach reklamacji za wadliwą i dostałam kolejną nową, którą będę mieć jako zapasową.

A tymczasem mamy pięknie wypełnione mazowieckie (te gminy gdzie przejeżdżaliśmy zaznaczone są na mapie na żółto). Zostały tylko niewielkie fragmenty pomarańczowe czyli gminy jeszcze niezdobyte. Na razie jednak zawieszamy projekt mazowieckich gmin gdyż przed nami tereny gmin lubelskich, ale także i województw na południu, które leżą na trasie Green Velo. Plan zakłada, że ruszamy z Warszawy 19 maja rano w kierunku wschodniej granicy do Janowa Podlaskiego. Potem tak jak prowadzi GV wschodnią ścianą na południe przez Terespol, Włodawę, Chełm, Zwierzyniec k/ Zamościa, Horyniec Zdrój, Przemyśl, Rzeszów, Sandomierz, Kielce i do domu własną trasą. Dopiero się będzie działo! Dwa tygodnie kręcenia z krótką przerwą w Przemyślu. Całość to jakieś 1500 km, w dość urozmaiconym terenie, bo gór po drodze nie zabraknie. Tak przynajmniej wygląda to na profilu trasy. Druga część GV jest zaplanowana na przyszły rok. Teraz będziemy testować nasze rowery, sprzęt i psychikę na polskich szlakach rowerowych. Opiszę jak nam poszło po powrocie.

Na razie sprawdzamy jak się trzyma nasz bagaż na rowerowym bagażniku i czy dobrze wszystko dopasowaliśmy. Niestety generał Brexit się nie zmieścił dlatego pojedzie ze mną Miśka. Jest odważna i niewymagająca, w przeciwieństwie do kapryśnego Generała. Po zapakowaniu wszystkiego wygląda to jakoś tak skromnie jak na 2 tygodniową wyprawę. A przecież o niczym nie zapomnieliśmy. Mamy to co potrzebne na taki wyjazd. W sakwach są ubrania, kosmetyczki z ręcznikiem szybkoschnącym, suchy prowiant (a dokładnie wysuszony, a raczej liofilizowany), śpiwory i karimaty, w torbach na kierownicę pelerynki przeciwdeszczowe i drobiazgi. Darek w dodatkowym małym worku żeglarskim schował namiot i pokrowiec na rowery oraz sprzęt do gotowania. Kilka noclegów będzie pod namiotem, możliwe nawet że zupełnie w lesie, więc zabieramy cały sprzęt kampingowy. Co 3-4 dni nocujemy pod dachem żeby naładować baterie elektroniki i power banki, wykąpać się i zrobić pranie. W połowie trasy czeka na nas paczka z drugą częścią prowiantu (lifilizaty z daniami obiadowymi i nasze sprawdzone batony energetyczne, tzw. iron bars). Plan jest prosty: każdego dnia nie odpuszczać i kręcić do conajmniej 17 godziny, a potem szukać miejsca noclegowego. Dni w maju są długie więc przejechanie dziennie 100 km nie powinno stanowić problemu. Oby tylko pogoda nam sprzyjała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *