Jeszcze nie koniec z kulinarnymi zabawami w kuchni. Po warzywnych burgerach już nie ma śladu, więc czas na inne wypełnienie bułek hamburgerowych. Teraz kolej na burgery rybne. Do ich przyrządzenia użyłam filety białej ryby bez ości, liście świeżej kolendry, cebulę, czosnek i lekko czerstwą 1 bułkę, a do panierowania trochę bułki tartej i roztrzepane jajko. Po usmażeniu na niewielkiej ilości oleju na patelni grillowej ułożyłam burgery na papierowym ręczniku do odsączenia nadmiaru tłuszczu. Reszta tak jak klasyczne wypełnienie do przekrojonej bułki i burgerów: warstwa majonezu kaparowo-limonkowego, sałata, pomidor, ogórek i co kto lubi.
Miało być jeszcze o kwaskowym majonezie kaparowo-limonkowym (bardzo dobrze komponuje się smakowo do ryby, ale nie tylko). Składniki to: olej (200 g), 2 limonki, mleko (75 g), kapary konserwowe (30 g), sól do smaku, musztarda (1,5 łyżeczki) i śmietana 18% (50 g). Nie ma jajka jak w klasycznym majonezie, więc jest to wersja wegańska. Wszystkie składniki przed rozpoczęciem łączenia powinny mieć temperaturę pokojową. Startą skórkę z jednej limonki, mleko, kapary, musztardę i sól miksujemy. Do tego wlewamy powoli olej i miksujemy uzyskując emulsję. Na końcu dodajemy sok z drugiej limonki i śmietanę. Mieszamy dokładnie. Gotowe. Można przełożyć do słoika z przykrywką i przechowywać w lodówce.
Te piękne bułki wrocławskie, nazywane też poznańskimi to bardzo łatwe do wykonania w domu pszenne bułki na drożdżach. Nie są pracochłonne, ale potrzebny jest czas na wyrośnięcie ciasta (od 40 minut do godziny, zależy czy użyjemy drożdży świeżych czy suchych). Ja mam jeszcze zapas tych suchych z czasów szaleńczych zakupów przed lockdown-em więc staram się zużyć ten mój strategiczny zapas drożdży do większości domowych wypieków. A ponieważ w domu teraz spędzam większość czasu w tygodniu, to pomiędzy różnymi aktywnościami doskonale można wkomponować rośnięcie ciast drożdżowych. Czyli już jest kilka korzyści z home office i całej tej mocno udomowionej sytuacji. Rano mieszam składniki na ciasto. Potem sprawdzam skrzynkę pocztową z e-mejlami, a ciasto sobie w tym czasie pęcznieje pod ściereczką. Oczywiście pilnujemy alarmu w budziku żeby nie przesadzić z tym… czytaniem mejli bo ciasto nam wyjdzie z miski. Potem w czasie coffe break formuję bułeczki, a w tym czasie grzeje się już piekarnik. Po 20 minutach pieczenia wyjmuję gotowe pękate i pachnące bułki. Przed przerwą na lunch są już gotowe do jedzenia.
W następnym odcinku będzie o pastach do smarowania pieczywa i nie tylko. Stay tuned.