27.08 śr. Kothen – Thale
Poranek chłodny ale chociaż słoneczny bardzo nas ucieszył. Nie musieliśmy przynajmniej ubierać się w pelerynki i podziwianie mijanych kolejnych miasteczek było dużo przyjemniejsze.
Ruszyliśmy z ochotą choć chodzenie po schodach sprawiało mi pewną trudność (coś takiego jak po biegu na Rzeźniku /dla niewtajemniczonych dodam, że chodzi o bieg na dystansie 80 km po Bieszczadach/). Czułam się obolała choć trasa nie była przecież bardzo wymagająca, może poza wczorajszym trudniejszym technicznie odcinkiem szutrowym między polami z lekkimi podjazdami. Podjazdy po mokrych kamieniach z ciężkim rowerem nie były wcale takie łatwe. A może to kryzys „dnia trzeciego”? Ale nie skarżę się tylko jedziemy dalej. Tylko kolana trochę odmawiają posłuszeństwa, poza tym wszystko jest ok.
Najprzyjemniej jest jak się zatrzymujemy. Na przykład w jakiejś kawiarni albo innym fajnym miejscu. Dziś była przerwa w piekarni gdzie w starym budynku sprzedawano pieczywo i ciasta.
Wypiliśmy kawę podawaną przez grubą młynarzównę i obserwowaliśmy jedynego klienta z dobrze widoczną otyłością brzuszną i uśmiechającego się w sposób niepohamowany na widok blachy placka ze śliwkami. Też byśmy zjedli ale nie było czasu więc ruszamy dalej. Mijamy kolejne miasteczka i wsie a krajobraz zaczyna się lekko zmieniać. Z płaskich tras nad rzekami profil miejscami zaczyna być lekko pofałdowany ale jeszcze nie tak bardzo.
Jedzie się jeszcze dość przyjemnie nad rzeką i między polami. Ścieżki różnej jakości ale generalnie nie najgorsze.
Kolejny nocleg kosztował nas trochę długiej wspinaczki po niewygodnej drodze, a potem karkołomnego zjazdu w ciemnym już lesie. Dobrze, że mieliśmy sprawne oświetlenie w rowerach i dobrą nawigację. Znalezienie ulicy i domu z pensjonatem też nie było kłopotem tylko musieliśmy trochę zboczyć z trasy R1. Drzwi otworzyła nam wysoka dziewczyna, rowery wstawiliśmy na podwórze domu, na które wchodziło się przez wielką i wysoką bramę jak do zamku krzyżackiego. Zresztą dom był stary i zbudowany kamienia jak wszystkie na tej ulicy. Pokój duży i wysoki, nawet lustro w łazience zawieszone wysoko, tak że tylko Darek mógł się w nim przejrzeć.
Rano zeszliśmy do restauracji na śniadanie, gdzie bardzo uprzejmy młody człowiek czekał już na nas pomimo wczesnej pory. Zresztą nigdzie jak dotąd nie było problemu z wczesnym śniadaniem, wszędzie to my podawaliśmy godzinę o której chcemy aby śniadanie było gotowe.