Skoro czas na las to zabieramy nasz dom na plecy i jedziemy do lasu na 4 dni. Zapowiada się piękna i długa wycieczka z nocowaniem w lesie i testowaniem ekwipunku przed wakacyjnym wypadem.
Dęblin -> Malamówka
Pociąg Kolei Mazowieckich dowozi nas do Dęblina. Prosto ze stacji kolejowej udajemy się na szlak, który doprowadza nas nad Wisłę. Tutaj mamy pierwszy odpoczynek i spotkanie z fauną. W trawę zmyka zielona jaszczurka zwinka i bawi się z nami w chowanego mały zaskroniec, którego rozpoznajemy po dwóch żółtych plamkach na głowie. Jest cały szary i ledwo go można zauważyć gdy wijąc się ześlizguje się z przepustu do wody. Wałem nadwiślańskim idziemy dość długo, obserwując skrzeczące bażanty i pływające łabędzie. Następnie dochodzimy do Stężycy. To spora wieś ze starym kościołem. Historycznie były tu Ziemie Stężyckie.
Potem idziemy polami i lasami. Na łące słychać piskliwą czajkę, nad polami długi śpiew skowronka, a w lesie odzywała się kukułka, zięby, kosy i kruki. Widzieliśmy kilka uciekających przez pole saren. Mijaliśmy też pewien urokliwy fragment lasu z dywanem leśnych wiosennych kwiatów zawilców gajowych, żarnopłonu wiosennego i knieci błotnej. Wijący się strumień i małe kładki na szlaku dodawały jeszcze większej bajkowości.
Dotarliśmy w okolice Rezerwatu Bagna Orońskie. Teraz pilnie rozglądamy się się za fragmentem suchego lasu. Po prawej stronie za kilkoma zwalonymi sosnami udaje się znaleźć w miarę płaskie miejsce, gdzie rozłożyliśmy bardzo szybko namiot. Gdy zmęczeni już zasypialiśmy właśnie rozpoczął się koncert na 3 słowiki. To było niesamowite wrażenie gdy ptaki śpiewały przez kilka godzin. Po prostu nie mogliśmy wprost uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. W namiocie słychać wszystko bardzo dokładnie, a te słowiki siedziały gdzieś tuż nad naszymi głowami.
Wyraźna cisza nastąpiła dopiero w środku chłodnej nocy. Dobrze, że mieliśmy puchowe śpiwory, które zawiązaliśmy pod samą szyją, chroniąc głowę i ramiona przed zimnem. Dotrwaliśmy do rana, a słoneczny poranek zapewnił komfortową temperaturę po wyjściu z namiotu.
Malamówka – Podzamcze – Maciejowice – Wanaty
Po zebraniu się z naszego leśnego miejsca biwaku ruszyliśmy raźnie z plecakami. Rano wydawały się lżejsze. Po kilometrze wyszliśmy na polanę i do wsi Malamówka. Przy jednym z domów kobieta myła na podwórku swój rower. Poprosiłam ją o wodę i chwilę porozmawiałyśmy. Dowiedziałam się, że jeśli będziemy szli drogą w stronę Podzamcza i Michałowic to się jeszcze spotkamy, bo ona będzie jechała rowerem do kościoła w tamtą stronę. I tak też było. Nie przeszliśmy trzech kilometrów, gdy drogą przez las jechała rowerem elegancko ubrana pani. Miała bordową kurtkę, czarną spódnicę i kościołowe pantofle, a w koszyku rowerowym z przodu torebkę.
Szutrowa droga w lesie była szeroka i wygodna. Widać też było wyraźnie, że dawno temu wysadzono ją po obu stronach dębami. Trakt doprowadził nas do Podzamcza. Szkoda tylko, że budynek obok którego przechodziliśmy i jego okolica były zaniedbane i bylejakie. Drewniane rudery i przybudówki szpeciły jeszcze bardziej to co zostało z zabudowań gospodarczych zespołu pałacowego rodziny Zamojskich. Zmiana pierwotnego przeznaczenia i właścicieli budynków zostawiły swoje charakterystyczne piętno w wyglądzie i stanie technicznym. Można się było tylko domyślać, że kiedyś była tu np. stajnia, albo siedziba zarządcy. Właściwego pałacu nie widzieliśmy, gdyż szlak poprowadził nas szosą w przeciwnym kierunku – do Maciejowic.
Szybko zapomnieliśmy o historycznym znaczeniu tych rejonów, rzucając jedynie okiem na kamień upamiętniający słynne dokonania chłopów w czasie powstania w 1764 r. w bitwie pod Maciejowicami. Nasze doznania zostały zdominowane ornitologicznie przez dwa rzadko występujące ptaki. Nad rzeczką Darek zauważył bardzo szybko lecącego małego niebieskiego ptaka, który mógł być zimorodkiem. A później usłyszeliśmy dochodzące z pobliskich zarośli charakterystyczne nawoływanie dudka. Niestety obydwu ptaków nie widziałam, ani nie udało się ich w żaden sposób zarejestrować.
Szlak omija centrum Michałowic i odbija zaraz w las. Dalsza część wędrówki będzie prowadzić polnymi i leśnymi drogami. Zaprowadzi nas na skraj Rezerwatu Kopiec Kościuszki. Chronione tu są podmokłe lasy grądowe gdzie swoje żeremie buduje bóbr europejski (jeden przedstawiciel tego gatunku pokazał się nam na krótką chwilę). Jak nazwa rezerwatu wskazuje jest tutaj Kopiec Kościuszki, a kamienie na kopcu upamiętniają nazwy miejsc przebywania naszego narodowego bohatera.
Mijamy kolejną wieś przyglądając się siedzącym na drutach małym czarnym ptakom. Miejscowi we wsi potwierdzili, że to jaskółki i obserwują je od dwóch dni. Jeden z rozmawiających stwierdził jednak, że mało jest ostatnio skowronków. Podziwiamy okoliczne drzewa i robimy sobie popas na obiad w pięknych okolicznościach przyrody gdzieś w środku lasu.
W ostatniej mijanej dziś wsi prosimy o wodę do naszych butelek i zaczynamy się rozglądać za miejscem noclegowym. Dziś przeszliśmy 26 km i już czujemy zmęczenie. Czas na odpoczynek.
Dzień trzeci
Wczorajszy wieczór znów nam umilał swoim śpiewem słowik. Słychać też było w oddali żurawie. Nie pamiętam kiedy zasnęłam gdyż zmęczenie wzięło górę nad ptasim koncertem. Obudził nas dość chłodny poranek, ale tak jak wczoraj słońce szybko ogrzało powietrze. Udało się wysuszyć namiot. Potem mogliśmy się kompletnie spakować. Zawsze zanim zwiniemy biwak zbieramy wszystkie najmniejsze nawet papierki, aby nie zostały w lesie. Las musi wyglądać w tym miejscu jak przed naszym przyjściem.
Dziś znów szlak będzie prowadził tuż nad samą Wisłą. Najpierw jednak fragmentem lasu, potem dochodzimy do wsi i dalej wąską ścieżką wzdłuż rzeki. Ten fragment szlaku nie był zbyt wygodny, bo las był zryty jak po przejechaniu kilku harvesterów, ale potem znów weszliśmy do pełnowartościowego lasu gdzie cieszyliśmy się wygodną leśną drogą.
Wisła przy drodze nr 801
Gdy próbujesz zapomnieć o wydarzeniach wojennych jakie towarzyszą ludzkości od zarania dziejów, zawsze jest tak, że one wracają w najmniej oczekiwanym momencie. Przechodzimy za znakami szlaku przez parking przy drodze wojewódzkiej, a tam akurat stoi samochód z napisem NO WAR. I traf chciał, że obok jest miejsce poświęcone wojnie w tym rejonie.
Po odbiciu od Wiślanego brzegu i skierowaniu się na północ weszliśmy w krajobraz rolniczy. Potem trasa prowadziła przez groblę biegnącą przez środek dużego stawu. Ta część była zasiedlona przez zupełnie inne ptaki niż te, które spotyka się w lesie. Najpierw spłoszyliśmy stado dzikich gęsi, potem udało się usłyszeć i zobaczyć czajkę, śpiewał gdzieś słowik, a może też trzcinniczek, a potem wszystko zagłuszył rechot żab. Ten odcinek był dużo ciekawszy przyrodniczo niż zaśmiecony brzeg rzeki.
Po długim oczekiwaniu na podanie pizzy w knajpce przy stawach odpoczęliśmy na tyle, że daliśmy radę pociągnąć jeszcze solidnie przez las w okolice Celejowa. Tam w spokojnym miejscu na skraju świerkowego boru znaleźliśmy dogodne miejsce na nocleg. Jak zwykle suchy, czysty las i z dala od domów.
Celejów -> Wola Rębkowska
Najważniejsze rano to dobrze się spakować. Podczas toalety porannej i śniadania na trawie schnie namiot. A na koniec jeszcze krótka sesja zdjęciowa podczas zakładania plecaka i można ruszać w dalszą drogę.
Dziś ostatni dzień. Zapas czasowy do pociągu powrotnego mamy ogromny, bo na stację jest około 15 km. Czyli najkrótszy z całej majówki dzienny .dystans do przejścia.
Zawsze gdy widzę ścięte drzewa przygotowane do transportu z lasu, zastanawiam się jak długą drogę będą pokonywać i co z nich powstanie. Czy będą płynąć statkiem dalekomorskim. I ktoś użyje to drewno na deskę rozdzielczą luksusowego samochodu lub jachtu. Czy też pojedzie do składu budowlanego i stanie się więźbą dachową domu? Możliwości jest sporo, bo drewno nadal jest stosowane w wielu dziedzinach i nie wiem czym można zastąpić ten surowiec.
Po minięciu wsi, w której leśniczy trzyma trochę zwierzyny płowej, znów skręcamy w las. Piękną drogą dochodzimy do leśnej ścieżki przyrodniczo-kulturowej. Dużo tablic z informacjami, które warto przeczytać aby dowiedzieć się jak zmieniała się okolica na przestrzeni lat. Opisane są stanowiska roślin, krzewów czy drzew. Można przy tym nauczyć się je rozpoznawać i dowiedzieć jak były wykorzystywane. Człowiek zawsze żył w zgodzie z przyrodą, czerpał z niej oraz obserwował jak się zmienia. Oby nie była to teraz zmiana nieodwracalna.
Gdy żółty szlak wyprowadził nas na szosę i zobaczyłam wielki dąb z kapliczką od razu poznałam to miejsce. Tutaj zaczyna się niebieski szlak do Celestynowa. Dziś jednak nie idziemy nim dalej tylko kierujemy się na stację kolejową w Woli Rębkowskiej. Przystanek nazywa się Garwolin choć od torów jest jeszcze prawie 6 km do miasta. Czekamy na pustym peronie zadowoleni, że wracamy do domu. Wycieczka zakończona.
Bonus – opis testu sprzętu i ekwipunku
Ta wycieczka dowiodła wyraźnie, że nie należy pod żadnym pozorem zakładać butów z Gore-Tex’em gdy nie zapowiadają deszczu i trasa będzie prowadzić suchymi ścieżkami. Moje stopy powiedziały dość już pierwszego dnia. Zużyłam całą zawartość apteczki – poszły wszystkie plastry, bandaże i opatrunki. Następnym razem tylko przewiewne buty z siateczką oddychającą. Nawet jak będą mokre to szybko wyschną 😉
Drugie przemyślenie dotyczyło kijków. Dotychczas używane okazały się niezbyt wygodne przy tak długich etapach. Nabyliśmy zatem drogą kupna lżejsze i z tzw. rękawiczką zamiast paska. Kijki są karbonowe, mają korkową rękojeść i do tego są w wersji składanej (ułatwienie w transporcie).
Za to doskonale lub prawie doskonale sprawdziły się nasze puchowe śpiwory, w których przy temperaturze kilku stopni powyżej zera nie było nam zimno. Pomimo, że czuło się wyraźnie chłód na ramionach i głowie ale tylko wtedy gdy nie zaciągnęło się dokładnie u góry. Ale to już sprawa indywidualnego komfortu termicznego i dopasowania.
Pozostała część zabranego wyposażenia oraz stroju sprawdziła się. Kilka drobnych zmian i w zasadzie jesteśmy już gotowi na wakacyjną wędrówkę. To jednak spore wyzwanie logistyczne, organizacyjne i wymaga wielu przygotowań i przemyśleń przed wyruszeniem w trasę. Potem można już tylko cieszyć się samym przebywaniem codziennie w nowym i nieznanym miejscu. Przygoda, ach przygoda!