Kiedyś tego dnia był dzień wolny od pracy i pochód pod hasłami „Niech się święci 1-Maja” i obowiązkowe, tzn. spontaniczne spotkanie wszystkich ważnych grup społecznych na głównych ulicach miast i miasteczek. Program ustalony i cel wiadomy. Kto pamięta, ten wie.
Dziś jest Wielka Majówka, czyli kilka dni wolnych od pracy. Trzeba zagospodarować ten czas we własnym zakresie. Nie ma narzuconego planu, każdy radzi sobie jak umie.
Z rozmów wynikało, że spora część osób zaplanowała jakieś wyjazdy za miasto. Znakiem tego na drogach wylotowych będzie wzmożony ruch. Pomyśleliśmy, że w związku z tym miasto opustoszeje i uda się spokojnie pojeździć rowerami tu i tam. Początek był faktycznie spokojny, bo tylko po drugiej stronie Wisły dochodziły nas jakieś muzyczne akcenty, a poza tym pusto i cicho. Miasto wyraźnie jeszcze spało.

Najpierw nadwiślańska ścieżka rowerowo-biegowa po praskiej stronie. Gruntowa, ale przyzwoicie ubita, dość wygodna dla rowerów z gładkimi oponami, choć nie bardzo dla szosówek.  

 

Tutaj zaś europejski standard, czyli asfaltowa i szeroka ścieżka na Moście Północnym. 

Potem testowaliśmy kampinoskie ścieżki, ale niestety oznakowanie, że są to trasy rowerowe jest mocno na wyrost. Nie dajcie się skusić, że to są drogi dla rowerów chyba, że lubicie jeździć w piachu po ośki.

Wracamy szlakiem chodnikowym, bo ścieżka rowerowa nad samą Wisłą po stronie śródmiejskiej jest w głębokiej przebudowie.

Nie dość, że doświadczamy niewygód związanych z rowerem trzęsącym się na każdej nierówności słabej jakości chodnika, to jeszcze na ulicach zaczął się istny armagedon. Trafiliśmy na taką porę gdy ludziska powstawali, zjedli śniadania i dalej w drogę. Na rowerach, na nogach, na rolkach. Co kto w domu miał. Gromadnie spacerowali, leniwie rowerowali całą szerokością chodnika, czy ścieżki, albo zwyczajnie dla zabicia czasu oblegali ławeczki. Wszystkie ścieżki rowerowe przepełnione, parki pękają w szwach, gdzie okiem nie spojrzeć gwarno i kolorowo. Trzeba mieć oczy dookoła głowy żeby to wszystko ogarnąć i na nikogo nie wjechać. Zadanie równie karkołomne jak chodzenie po linie.

Najbardziej jednak zadziwiła mnie ogromna kolejka do kas miejskiego ogrodu zoologicznego, tak na oko jakieś kilka godzin czekania żeby nakarmić osła, czy inną małpę, której i tak karmić nie wolno. Do tego sznur aut zaparkowanych po obu stronach ulicy, a na chodnikach tłum ludzi z dziećmi, wózkami, rowerkami i balonikami w różnych kolorach i kształtach. Czuliśmy się w tym miejscu trochę jak nieproszeni goście, a trochę jak w tanim cyrku. Dobrze, że byliśmy już blisko domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *