Pierwszy etap rowerowy za nami. Najpierw okrutnie wiało nad Odrą, zwłaszcza, że ścieżka prowadziła wałem. Trochę przez to nużący był ten odcinek. Ale nasze myśli co jakiś czas zajmowały odkrycia jak tutaj jest przyjemnie.
Nie dość, że mamy wakacje, to jeszcze wszędzie gdzie się nie spojrzy widać dobrą organizację i porządek. Szczególnie podobały się nam oznakowania naszej trasy. W zasadzie możnaby cały czas jechać bez żadnej mapy, czy urządzeń nawigujących. Czytelne i częste oznakowania na całej trasie.
Nigdzie nie było ani chwili zawahania, nawet w szczerym polu znalazł się znaczek z rowerkiem i strzałka. Bardzo rzadko jechaliśmy wspólnie z samochodami. Na całym odcinku z Kostrzynia do Berlina stanowił to ułamek procenta. Reszta prowadziła oddzielną ścieżką, nierzadko szeroką i w przeważającej części asfaltową. Czasem była z kostki, ale gładkiej i wygodnej.
Trasa poprowadzona ciekawie, z dala od szosy, zatem czuliśmy się komfortowo jadąc przez las, park, albo nad jeziorem. Sama radość z jazdy rowerem w takich warunkach. Atrakcyjność trasy wyraźnie była brana pod uwagę przez znakujących, choć i aspekt bezpieczeństwa też nie był bez znaczenia.
W ten miły sposób nie wiadomo kiedy pokonaliśmy dziś 134 km. Na koniec wycieczki mieliśmy małą przerwę w pedałowaniu, bo przeprawialiśmy się promem. Krótko, ale zawsze to coś dodatkowego.
W Berlinie czekały na nas kolejne dziwy, takie jak sygnalizacja świetlna oddzielna dla rowerów, czy strzałki na asfalcie wskazujące kierunki jazdy na pasach ścieżek rowerowych. Trzeba być czujnym i pilnować się, ale przynajmniej jest porządek. Zobaczymy co dalej na nas czeka.