Tak się złożyło, że znów jesteśmy na Roztoczu, ale też zobaczyliśmy okoliczne mikroregiony: Działy Grabowieckie, Kotlinę Hrubieszowską, Grzędę Sokalską, Równinę Bełską, a także Pagóry Chełmskie, Obniżenie Dubieńskie i pewnie jeszcze kilka sąsiadujących. Mamy to udokumentowane przez ślad GPS jaki nas prowadził po wytyczonych przez Darka przed wyjazdem trasach. Przejechaliśmy przez 4 dni łącznie 450 km podziwiając pola rzepaku, wsie, kościoły, cerkwie, przydomowe ogródki, wiejskie podwórka. Wczuwaliśmy się w rolniczy krajobraz tego regionu. Największe zachwyty wzbudzały w nas dalekie krajobrazowe przestrzenie po wjechaniu na jakieś kolejne wzniesienie.
Wycieczka #1 – startujemy ze Żmudzi
Kierujemy się lekko na zachód, potem na północ i wreszcie na wschód. Początek trasy niezwykle urokliwy, bo naszym oczom ukazują się paski pól w różnych barwach. Najbardziej okazale wyglądają żółte kawałki z kwitnącym rzepakiem, ale także świeżo zaorane z glebą o różnym natężeniu brązu od jasnego do ciemnego układają się w ciekawą kompozycję. Całości tego pofałdowanego terenu dopełniają fragmenty w różnych odcieniach zieleni.
W Kumowie Plebańskim mamy pierwszą przerwę. W spokojnej wsi podziwiamy mały zabytkowy kościół, do którego można wejść trochę się ochłodzić. Dzisiejszy dzień zapowiada się dość ciepły i potrzebne będą częste przerwy.
Kolejne przerwy wypadały w ładnych miejscach nad wodą. Jeszcze nikt się nie kąpie, ale na plaży już kilka osób rozłożyło kocyki. Nad wodą jest też dobre miejsce na grill. My jednak mamy tylko drobne przekąski więc po kilku minutach jedziemy dalej. Trasa wyraźnie się wypłaszczyła, dotarliśmy do granicy z Ukrainą. Pojawiły się słupy graniczne, a droga jest już tylko polną ścieżką na rozległych łąkach gdzie nie ma pól uprawnych, ani domów, ale jest za to szlak rowerowy. Nikogo jednak tam nie spotkaliśmy, ani na rowerach, ani pieszo, ani nawet konno. Może jeszcze jakieś quady mogłyby jeździć po tych łąkach i wertepach.
Po odbiciu od granicznego Bugu wjechaliśmy znów w wiejski krajobraz. We wsi Dubienka w parku przy cerkwi jemy lody. Jeszcze rzut oka na czołg z czasów II wojny światowej robiący za pomnik na rynku i jedziemy dalej podziwiać pola na falujących pagórkach. Gdzieś w taż. szerym polu mijamy dziwne urządzenia, które okazują się być biogazowniami ekologicznymi. Potem skręcamy na asfaltową wąską drogę dojazdową i przecinamy duży dział. Bardzo tam było malowniczo. Po obu stronach tylko pola, w tym oczywiście rzepakowe.
Dzisiejszy dzień zakończył się w sposób zupełnie niezaplanowany. Zagadkowo dziwna bowiem okazała się nasza rezerwacja bazy noclegowej w miejscu, które istniało na mapie, ale nie było tym, za które podawał w swojej ofercie jeden z największych portali rezerwacyjnych. Jak widać, nie należy polegać całkowicie na zaufaniu do marki. Tutaj przestrzegamy aby zawsze przed wyjazdem sprawdzać wiarygodność rezerwacji. Na szczęście pomocni mieszkańcy Hrubieszowa polecili nam inne dobre miejsce i dokonaliśmy szybkiej relokacji nie zważając na zaistniałą sytuację. Najważniejsze to cieszyć się dalej miło rozpoczętą majówką. Przestawiliśmy się zatem w inny tryb i kolejnego dnia niezrażeni zgrzytem z noclegiem ruszyliśmy na kolejną wycieczkę.
Wycieczka #2 – start z Hrubieszowa
Poranek powitał nas słońcem więc kolejny dzień spędzimy znów na krótko i z grubą warstwą kremu z filtrem 50. W przeciwnym wypadku będziemy mieli kolarską opaleniznę, która trudno później wyrównać. Dziś ruszyliśmy na najdłuższą wycieczkę bo na ponad 120 km pętlę z Hrubieszowa. Mamy dojechać do Zamościa i wrócić inną trasą. Na śniadanie zatem robimy zapas węglowodanów i naabieramy we wszystkie bidony wodę do picia.
Znów większość trasy prowadzi drogami wśród pól. Pomimo powtarzającego się krajobrazu złożonego z trzykolorowych pasków: żółtego, zielonego i brązowego nie jest ani przez chwilę nudno. Pachnie kwitnący rzepak, a droga pnie się raz w górę a raz ostrym zjazdem w dół. I tak wielokrotnie: up and down. Można poćwiczyć zdobywanie kolejnych podjazdów testując wszystkie przekładnie biegów oraz wjazdy z wykorzystaniem prędkości ze zjazdów. Brzmi jak dobra zabawa i taką jest rzeczywiście. Jak ktoś lubi takie pagórkowate trasy to jest to doskonały teren do takiej jazdy.
Te wspaniałe krajobrazy widzieliśmy po wjechaniu na jedno ze wzniesień w okolicach Grabowca. Warto było wjechać by chociaż przez krótki czas nacieszyć oczy takim widokiem.
Jakieś 10 km przed Zamościem był szalony i długi zjazd, więc nie było już możliwości zachwycania się panoramami, a raczej warto było skupić uwagę na drodze i innych jej użytkownikach. Nie jestem fanką takich szybkich zjazdów więc każda taka sytuacja wyostrza mi zmysły i staram się bardzo uważać. Darek, który jedzie za mną ma dodatkową wskazówkę gdy zaczynam wytracać prędkość, bo zamontował mi tylną lampkę ze stopem. Zapalające się mocniej czerwone światło daje mu sygnał aby też zwolnić.
Trasa była tak poprowadzona aby ominąć Zamość, w którym już byliśmy innym razem. Unikamy dużych miast gdy nie jest to potrzebne i konieczne, po to aby jechać jak najwięcej w małym ruchu i spokoju. Miasta zwykle wprowadzają chaos w takie wycieczki i tracą one swój wiejski i krajobrazowy walor. A wrażeń i tak jest dużo na spokojnych lokalnych drogach.
Pod koniec dzisiejszego długiego dystansu zaczęliśmy zatrzymywać się coraz częściej w różnych miejscach. Pretekstem była albo przekąska, albo zakupy w wiejskim sklepie. Zwykle uzupełniamy zapas wody, testujemy kolejne lody, czy pochłaniamy słodkie bułki. Czasem po prostu jest to przerwa żeby posiedzieć na ławce w parku. Każdy powód jest dobry żeby odsunąć zmęczenie.
Różne aplikacje i urządzenia pomiarowe pokazują nam nie tylko dzisiejszy przejechany dystans (126 km), ale także sumę przewyższeń (680 m) i czas trwania jazdy (prawie 7 h). Do tego prędkość wiatru (śr. 12 m/s) oraz jaki to wszystko miało wpływ na nasz organizm. Resztę czujemy w głowie (motywacja), na skórze (swędzi od ukąszeń meszek), mięśniach nóg (trochę obolałe), w miejscach styku z siodłem rowerowym (obite i bolące od wstrząsów na nierównej nawierzchni drogi). Taki urok długodystansowych wycieczek.
Na schodach do recepcji czekał na nas smok, a w holu kwiaty. Poczuliśmy się wyjątkowo. Lubią tu nas. Mamy gdzie przenocować rowerki i jest wcześnie śniadanie 🙂 Zostajemy.
Dzień wycieczkowy #3 – rowerowe eldorado podjazdów i zjazdów
Miało być krócej, ale setka i tak pękła. Za to na pewno było więcej przewyższeń, a podjazdy dawały mocno w kość, zwłaszcza te długie i nie mające końca, gdy trzeba zająć czymś myśli. Dobrze, że chociaż rower lżejszy bo bez bagażu.
Na początek trafiła się nam okazja posłuchania co się mówi wiernym w wiejskim kościele. Dało to nam temat do rozkminiania na długie kilometry. Dobrze, że na podjazdach nie za bardzo można gadać, więc tylko co jakiś płaski fragment się nadarzył to wymienialiśmy się opiniami na temat kilku zdań, które dotarły do nas z głośników. Sam kościół zbudowany z czerwonej cegły w gotyckim stylu nie byłby wart uwagi gdyby nie górował nad otoczeniem. Zdecydowanie jednak wolę podziwiać te budowle sakralne gdy są puste lub jedynie z daleka.
Przez pola rzepakowe (zapach!) fragmentem przez las (wreszcie cień) dotarliśmy do Krasnobrodu i znów przerwa. Tym razem… zgadnijcie gdzie? Tak, też był kościół z głośnikami. Na szczęście była też lodziarnia. W taką pogodę lody sprzedaje się najlepiej. Nie było natomiast kolejki do straganu z pamiątkami.
Jeszcze kilka ujęć z dalszej części trasy. Stare chałupy, zabytkowe kościoły, jakieś schody donikąd jako pozostałość czegoś większego oraz na koniec pomnik z czasów PRL na rynku w Tyszowcach. A, i był jeszcze sztywny podjazd w Czartowcu. Oj, było dziś tych tych podjazdów, było trochę.
Wycieczka #4 pod znakiem dziurawego asfaltu
Wyjątkowo dużo mieliśmy tego dnia bardzo słabej nawierzchni – dziura na dziurze, nierówności, ubytki, jakby ktoś ze 20 lat nie remontował tych dróg. To już lepszy byłby szuter niż ten spękany resztkowy asfalt. D..a boli od tego podskakiwania i całe ciało drży jak na masażu wibracyjnym. Mało to fajne i szkoda tylko, że tak nas na sam koniec wytrzęsło, ale co robić. Taką mamy sytuację gospodarczą, że nie na wszystkie drogi wystarcza środków inwestycyjnych w naszym pięknym kraju. Móż trzeba wystosować prośbę o dofinansowanie lubelskiego bardziej na wschodzie?
Żeby nie było tak pesymistycznie to na osłodę dalej mamy pola rzepakowe złocące się w słońcu i lekko falujące źdźbła zbóż. Cieszy nas to bardzo i kolejny dzień zachwycamy się tymi polami. Przynajmniej widać, że mamy tu urodzajną ziemię.
Trafił się nam krótki fragment piaszczystą drogą przez las. Po analizie mapy wyglądało na to, że nie bardzo jest jak jechać inaczej. Jak się okazało, nie po raz pierwszy zresztą, że warto odbić z drogi asfaltowej i pojechać albo przeprowadzić nawet rower przez polną czy leśną piaszczystą drogę, bo zawsze coś tam ciekawego można zobaczyć albo usłyszeć. Najczęściej są to ptaki, te śpiewające w koronach drzew, albo spłoszone drapieżniki, albo po prostu cisza. Tym razem dotarliśmy do miejsca gdzie utworzyło się rozlewisko na rzece przez postawiony tutaj jaz.
Lasów w tych rejonach nie ma zbyt dużo, większość to pola uprawne i jak widać żyzne, bo rośnie tutaj całe mnóstwo rzepaku. Gdzie wzrok sięga ciągnie się żółte pole po horyzont.
W Łaszczowie zamiast jechać główną drogą, nasza trasa na chwilę odbija i ku mojemu zdziwieniu jedziemy wąską ścieżką na jeden rower. Okazuje się, że tak poprowadzono szlak żeby pokazać nam ruiny dawnego pałacu Szeptyckich. Niewiele już zostało z tego co było i niestety niszczeje dalej. A takie ładne miejsce wybrano na grobli z widokiem na stawy.
Ostatnie kilometry wytłukły nas okrutnie na nierównym asfalcie, a do tego nie było już nic oprócz pól uprawnych. Drogi dojazdowe w opłakanym stanie, a my już na skraju wytrzymałości. Dobrze, że ta wycieczka zamknęła się w 100 km, bo na dziś mamy już dosyć tej telepki.
Dzień #5 nierowerowy
Na deser zostawiliśmy sobie Hrubieszów. Spacerem obeszliśmy kilka ulic i sprawdziliśmy jak wygląda opisywana w przewodniku jedna z dwóch w Europie cerkwi prawosławnych. Ma 13 wież i jest odrestaurowana. Pomimo niedzieli była jednak zamknięta, podczas gdy w sąsiednim kościele odprawiały się uroczystości pierwszej komunii i biegały dziewczynki w białych sukienkach.
Poznaliśmy dość powierzchownie ten region kraju, zostawiając w pamięci krajobraz z polami rzepaku. Od teraz Roztocze na rowerze będzie mi się kojarzyć ze słabymi drogami i żółtym kolorem pól. Przez 4 dni przejechaliśmy przez wszystkie brakujące nam gminy na wschodzie do rywalizacji na zaliczgmine. Taki był plan, który udało się nam zrealizować w całości.