28.08 czw. Thale – Bad Gandersheim
Dni zaczynają się nam zlewać. Zostają w pamięci tylko pojedyncze obrazy. Trasa daje się nam lekko we znaki. Odcinki wcale nie są krótkie. Dziennie pokonujemy dobrze ponad 100 km, czasem jest to 120, czasem 114 km, ale zawsze jest to więcej niż planowaliśmy jeszcze w domu. Poza tym nie jest już wcale tak lekko jak na początku, nakłada się zmęczenie poprzedniego dnia i dodatkowo krajobraz zaczyna się lekko zmieniać na pagórkowaty.
Z płaskich tras nad rzekami profil miejscami zaczyna być lekko pofałdowany. Ścieżki są coraz częściej tylko szutrowe, ale wszędzie nadal dobrej jakości i nawet na zjazdach można się rozpędzić bez uszczerbku dla rowerów, bagażu i nas samych. Jest też kilka męczących podjazdów. Za to na szczycie zaczynają się odkrywać ładne panoramy. Wjechaliśmy w Góry Harz. To chyba takie pagórki jak Góry Kocie, ale jazda rowerem z sakwami tyle kilometrów okazała się wyzwaniem.
Na szczęście wypogodziło się i mieliśmy kolejne dwa dni słoneczne. Trochę nas przypiekło słońce i mamy teraz kolarską opaleniznę.
Dni odmierzają nam nie tylko przejechane kilometry i wypocone litry potu ale także odwiedzone miejsca i różnorodność noclegów. Dziś na przykład trafiliśmy do domu, w którym przyjął nas pod nieobecność rodziców kilkunastoletni chłopiec. Łamaną angielszczyzną pokazał nam drogę do pokoju i łazienki. Potem pojawiła się gospodyni, z którą ustaliliśmy dalsze szczegóły naszego pobytu.
Rano czekało na nas przygotowane śniadanie przyniesione do pokoju, pewnie ze względu na wczesną porę. Pani była wyraźnie niewyspana ale bardzo uprzejma. Dowiedzieliśmy się, że konie które tutaj hodują chodzą swobodnie z odbiornikami gps i na tej podstawie ustala się ich lokalizację poruszania się. My też włączyliśmy nasze urządzenia z gps-ami i pojechaliśmy w dalszą podróż.