Wolno nie znaczy gorzej. Dawno już to odkryliśmy i tam gdzie można stosujemy tę zasadę. Okazuje się bowiem, że wolniej się przemieszczając można więcej zobaczyć. Jadąc rowerem do pracy, nawet tą samą trasą, którą przemierzam samochodem, mogę zawsze i wszędzie się zatrzymać, a nie tylko wtedy gdy zapali się czerwone światło. Rozglądam się dookoła, czasem wybieram inną drogę, bo rower wjedzie na wąską ścieżkę nad kanałkiem gdzie leniuchują kaczki. Rower mogę zostawić w dowolnym miejscu, a z samochodem w zatłoczonym mieście już nie jest tak łatwo. I na dodatek nie płacę za parkowanie, tylko przypinam rower i idę/ jadę dalej.
Ale miało być o tym jak to jest wolno w puszczańskim wydaniu. Do tej pory po puszczy głównie biegaliśmy lub na zmianę przeplataliśmy bieg marszem, a teraz przeszliśmy tylko do marszu. Żwawiej niż na spacerze, ale nie znaczy, że zupełnie wolno. Gdy się tak skupiliśmy na machaniu kijami trekingowymi i równym kroku to kilometry mijały równie niezauważenie jak podczas biegania, a człowiek ma więcej sił i oddech spokojny. I o to właśnie chodzi. Chodzenie też ma swój urok, zwłaszcza gdy słońce rozpala piach na wydmie i pewnie dałoby się na nim gotować jajka na twardo.
Poza tym idąc można zobaczyć więcej kolorów (jesień idzie), wystraszyć zaskrońca (chyba jednak to ja się go wystraszyłam bardziej) i przy okazji stwierdzić, że Puszcza Kampinoska wcale nie jest taka duża, ani straszna.
Na bagnach co prawda różnie bywa, ale dziś było tylko małe zagłębie pistacjowego koloru: