Potrzeba kontaktu z naturą
Jesień jest takim czasem gdy zwykle nie ma upałów i nie spodziewamy się siarczystych mrozów. Czyli idealna temperatura do wszelkiego rodzaju aktywności na zewnątrz. A ponieważ jak kania dżdżu, potrzebowałam do życia kontaktu z naturą i bliskości z przyrodą, to najlepszym miejscem do tego są Bieszczady. Tu przyroda jest taka jak lubię. Dzika, niezmieniona przez człowieka i taka sama od czasu gdy zaczęliśmy tu bywać. Niezmiennie jednak zachwyca nas bieszczadzki krajobraz i dlatego tradycyjnie odwiedzamy te tereny przynajmniej raz w roku.
Tutaj jest wszystko co daje wytchnienie od miasta i pozwala poczuć wolność. W górach czas płynie inaczej bo nigdzie się nie spieszymy. Dzień wyznacza wschód i zachód słońca, dlatego jeszcze bardziej czuje się harmonię z naturą. To my decydujemy co będziemy robić i jedyną przeszkodą może być co najwyżej pogoda. Choć nawet jak pada deszcz to nie zawsze zostajemy czytać książki bo żal nam każdego kilometra szlaku, który moglibyśmy odkryć. Gdy wokół mgły też bywa urokliwie, a do tego trasy są mniej uczęszczane przez turystów. W lesie panuje baśniowy klimat, a na połoninach wiatr próbuje przegonić mgły ale i tak spowija wszystko mleczna woalka i nic nie można zobaczyć poza słupkami z oznaczeniami tras.
Góry jakie są każdy widzi inaczej
Po szlakach górskich zwykle albo biegamy albo chodzimy. Ostatnio do maszerowania używamy kijków trekingowych, które są bardzo pomocne zarówno podczas mozolnego wspinania się, ale także na stromych zejściach. W górach czasy przejść wielu tras są określane dla średniozaawansowanych piechurów, ale mam wrażenie, że dla takich z ciężkimi plecakami, bo wtedy idzie się zdecydowanie wolniej. Biegacze pokonują te same trasy dużo szybciej. Ale wtedy nie zobaczą tego wszystkiego co widzą idący noga za nogą. Wszystko zależy od celu wycieczki po górach. Jedni biją rekordy, ustanawiają życiówki i ścigają się z własnymi słabościami, a inni kontemplują przyrodę, podziwiają panoramy i zatrzymują się często. My jesteśmy gdzieś po środku. Nie należymy do maruderów, ale nie jesteśmy też typowymi ścigantami. Lubimy się zmęczyć i przejść długą trasę, ale tak żeby następnego dnia mieć siłę i chęć na kolejną wycieczkę.
W piwniczce u Aleksego
Lepszego zakończenia dnia po wycieczce w zamglonym lesie nie mogliśmy sobie wymarzyć. Jedyny wolny stolik u restauratora Aleksego był w piwniczce z winami. Temperatura 16 stopni zupełnie nam nie przeszkadzała, bo gdy można oglądać etykiety butelek wina z całego świata to nie zwraca się uwagi na takie drobiazgi. I serniczek na deser był też wyborny.
Obiecaliśmy, że jutro tam wrócimy żeby sprawdzić skład po lewej stronie i działanie tego przełącznika 😉