Rozpoczynamy pierwszy dłuższy fiński etap rowerowy. Ruszamy z Hostelu Linnasmaki zaraz po śniadaniu bo szkoda dnia. Oczywiście widno będzie aż do 23, ale nie zamierzamy aż tak długo jechać. Czeka nas pewna modyfikacja trasy, bo zrezygnowaliśmy z pierwotnie planowanego noclegu w Salo bo uznaliśmy, że lepiej będzie pociągnąć dalej tak aby kolejnego dnia mieć mniej kilometrów do kolejnego hostelu w Helsinkach.
Zabudowa w Turku nie zachwyca niczym szczególnym. Drewniane niskie domy, bardzo przypominające stylem rosyjskie. Historycznie ma to swoje uzasadnienie, wiec nie dziwimy się specjalnie.
Naszą uwagę jednak zaprzątają dzisiejsze kilometry do przejechania i przebieg trasy. W mieście zawsze trzeba bardzo uważać żeby nie zgubić oznakowania i nie pojechać w złym kierunku. Droga dla rowerów wyprowadza nas bezpiecznie z Turku.
Gdy natrafiamy pierwszy kiosk koniecznie się zatrzymujemy na kawę. Tutaj podobnie jak w Szwecji wszędzie królują ekspresy przelewowe. Płaci się za kubek i nalewa samemu tyle kawy ile się chce z dzbanka stojącego na podgrzewanej płycie. Bardzo mi się podoba ta samoobsługa. Kawa od rana do wieczora 🙂
Darek wybrał boczne drogi, żebyśmy nie jechali z dużym ruchem samochodowym. Okazuje się, że oprócz ładnych widoków i ciszy mamy też bardzo dobrej jakości asfalt.
W każdym miasteczku, ale też na długo przed i za nim są osobne jezdnie dla rowerów. Co prawda samochodów nie jeździ tutaj dużo, ale zawsze to bezpieczniej gdy rowery i piesi mają swoje osobne drogi. Oczywiście te jak to się u nas mówi „ciągi pieszo-rowerowe” nie są z kostki betonowej, ani połamanych i nierównych płyt chodnikowych, tylko asfaltowe. Nie widziałam nigdzie dziur, wyrw ani innych niedogodności. Nie jestem w stanie pojąć dlaczego w Polsce tak nie można robić. Wydaje się to być takie proste.
Całość trasy z tego dnia to jakieś 104 km. Niestety z planowanych wcześniej mniej niż 80 km wyszło więcej bo szukaliśmy miejsca na nocleg. Wyglądało na to, że nad którymś z jezior będzie camping i tam planowaliśmy się rozbić.
Najpierw spróbowaliśmy przy leśnej ścieżce prowadzącej do jeziora gdzie była mała polanka. Ale gdy tylko zaczęliśmy wyjmować rzeczy z naszych sakw pojawił się nie wiadomo skąd grzeczny Fin, który poprosił nas abyśmy opuścili to miejsce. Nie pomogło tłumaczenie, że nie wiemy gdzie w pobliżu moglibyśmy przenocować, ani że jedziemy do Helsinek rowerami i jest za późno i za daleko abyśmy tam dotarli dziś bez odpoczynku. Starszy pan był wyraźnie niezainteresowany chęcią pomocy i dał nam do zrozumienia, że nie życzy sobie abyśmy naruszali prywatność w tym lesie jak i przy innych jeziorach w okolicy. Dementuję zatem mit o tym, że w Finlandii można rozbić namiot wszędzie, pod warunkiem oczywiście, że nie robi się tego na czyimś prywatnym terenie. Tylko gdzie jest ta granica? Czy nie było wystarczająco daleko od jakiegoś fińskiego domku? Czy może jednak ta zasada obowiązuje na dalekiej północy gdzie domków jest tak mało, że znalezienie odległego co najmniej 100 m miejsca nie stanowi większego problemu. Nam się nie udało. Ostatecznie więc po długich poszukiwaniach rozłożyliśmy namiot na opuszczonym miejscu po istniejącym kiedyś kempingu w pobliżu parkingu przy drodze i spędziliśmy noc w towarzystwie kaczek, które kąpały się prawie całą noc w jeziorze, chlapiąc i kwacząc. Baliśmy się wychylić nosy z namiotu gdy tylko słyszeliśmy jakieś inne głosy. Nad ranem poczekaliśmy aż przestanie padać największy deszcz. Zjedliśmy nasze zapasy, zwinęliśmy mokry namiot i zebraliśmy nasze rzeczy czym prędzej, zanim znów się rozpada. Opuściliśmy to nasze miejsce biwakowe z nadzieją, że najbliższe miasteczko nie będzie bardzo daleko.