Ostatnio prawie wcale nie biegamy, ani wieczorami, ani rano też zresztą. Darkowi z rzadka udaje się gdzieś kawałek przejechać rowerem, ale tylko blisko domu. Ja ograniczyłam rower do zera, bo ciągle jakieś przeszkody: a to za ślisko, a to nie odśnieżyli mi ścieżki, a potem znów nastały siarczyste mrozy. Niby dobre wymówki, ale zima nie jest łatwa dla rowerzysty. Aż wreszcie usiadł nad miastem smog jakiego nikt nie lubi: normy zanieczyszczenia powietrza przekroczone 400 do 600-krotnie i ogłoszony stan alarmowy w mieście. Co robić? Jak tu jeździć, jak biegać?
Wtedy dostałam e-maila zaczynającego się tak: „Renata, czas wyjść spod koca, czekają wspaniałe oferty w …” i tu była lista różnych ciekawych miejsc. Przewinęłam w dół i zatrzymałam się na Szklarskiej Porębie. No właśnie, to jest pomysł i powiedziałam głośno do Darka: „Może byśmy pojechali na narty?”.
Potem szybko dokonałam rezerwacji przez aplikację, Darek w tym czasie kupił w innej aplikacji bilety na pociąg. I w ciągu kilku minut, bez wychodzenia z domu, zupełnie spontanicznie zafundowaliśmy sobie pyszny tygodniowy obóz sportowy.
Do końcowej stacji dojechaliśmy zupełnie pustym pociągiem. To oznaka, że ferie zimowe jeszcze się nie rozpoczęły na dobre.
Stadion przykryty grubą pierzyną śniegu powitał nas pustką i pięknym widokiem na Szrenicę w tle.
Trafiliśmy na re-we-la-cyj-ne warunki do biegania na nartach: dużo śniegu, świeżo przygotowane trasy na narty do łyżwy i do klasyka. Nieduży mróz i słońce. Cóż więcej trzeba do szczęścia. Oprócz szorowania na naszych turystycznych nartach, wypożyczaliśmy różne narty w wypożyczalni w Jakuszycach. Ta opcja pozwoliła nam na testowanie najnowszych osiągnięć na polu konstrukcji nart biegowych, co na pewno przyczyniło się do poprawy naszej techniki, a co za tym idzie szybkości w poruszaniu się. Świeżo nasmarowane narty sunęły miękko, a nawet same jechały pod górę, nie mówiąc już o zjazdach. Zupełnie inne odczucia niż ciągnięcie tępych nart za sobą po mazowieckich korzeniach. Jeszcze tylko odpalimy endo i hajda na trasę.
No, chyba ta łyżwa to jeszcze nie tym razem 😉 Jutro biorę narty do klasyka. Wtedy zobaczycie 🙂
Ja po pierwszych dwóch dniach mocno już odczuwałam ramiona. Pewnie na to nałożyło się nasze codzienne pływanie. Korzystamy bowiem na maksa i oprócz wycieczek biegowych na nartach przed śniadaniem w ramach porannego rozruchu przepływamy ok. 1 km w hotelowym basenie. Takiej okazji nie mogliśmy sobie odpuścić. Dobrze, że chociaż wypożyczalnia rowerów jest nieczynna.
Szalejemy codziennie na innej trasie, połykamy kolejne kilometry ciesząc się jak dzieci, choć zmęczenie daje się coraz bardziej we znaki. Ale jak tu się nie cieszyć w takich okolicznościach przyrody.
Każdego dnia jesteśmy głodni kolejnych kilometrów, nie ociągamy się z wyskoczeniem z wygodnych łóżek i pędzimy najpierw na pływanie, potem na śniadanie i za chwilę przebieramy się na narty. Zupełnie jak na prawdziwym sportowym obozie z trenerem. Jak my to lubimy 😉 Zmęczyć się, styrmać tak, żeby każdy mięsień poczuł i paliło w płucach. Dobrze, że chociaż powietrze czyste i człowiek nie boi się oddychać pełną piersią, że mu jakieś PM-ileś tam osiądzie w pęcherzykach płucnych.
Po kolejnej długiej wycieczce nie pogardziliśmy cukiernią choć takie przybytki staramy się omijać, ale tym razem mogliśmy sobie pozwolić na taką nagrodę bez obawy, że się odłoży na boczkach.
To był bardzo miły tydzień. Żal było wracać ale trochę już byliśmy zmęczeni choć szczęście przepełniało nas ogromne.
I kto by pomyślał, że dwie deseczki i trochę śniegu mogą zdziałać takie cuda. A niektórzy te trochę śniegu, które mamy ledwo dwa-trzy miesiące w roku, nazywają białym świństwem.