Za oknem jakoś tak zrobiło się niezbyt zachęcająco na wychodzenie z domu, bo więcej jest ciemno niż widno i do tego chłodno, wieje lub pada deszcz, ale ćwiczyć czy biegać na bieżni w siłowni czy w jakimś fitnes klubie też jakoś mi się nie uśmiecha. To już wolę przemęczyć się przez te dwa pierwsze kilometry zanim się zagrzeję i przemierzam biegowe ścieżki w pobliskim parku lub lesie. Szczególnie przyjemne są wycieczki do marysińskiego lasu i na falenicką wydmę. Można tam nie tylko solidnie przewentylować sobie płuca na kilku podbiegach ale i fajnie pozbiegać w kopnym piachu. Jak spadnie śnieg to też będzie jeszcze pod kontrolą, choć nieco trudniej, ale jak powstanie tam lodowa pokrywa to zabawa się szybko skończy. Zatem korzystamy póki można z atrakcji biegania z buta przed sezonem zimowym. Bo potem to już wolę narty biegowe.
W zwykłym lesie można robić bardzo fajne rzeczy nawet gdy już nic nie kwitnie, nie ma liści na drzewach i zaczyna być dość chłodno. Pachnie za to zgniłymi liśćmi i zaczyna mlaskać błoto gdy spadnie deszcz.
Ćwiczenia na mocny „core” są ostatnio bardzo modne. Każda okazja jest dobra żeby się zatem powzmacniać. A jakie potem efekty w bieganiu.
A to miejsce poznajecie? Kto by pomyślał, że ta górka piachu może zrobić taką furorę wśród biegaczy i nie tylko. Całe tłumy walą na falenicką wydmę.
W lesie są oficjalne strzałki i znaczki, więc nie sposób się zgubić. Nawet jak się ma już ciemno przed oczami to się do domu trafi.
I jeszcze kilka jesiennych impresji z Falenicy:
Trening bez wizyty w cukierni jest treningiem nieważnym 🙂 Ciastko z herbatą po bieganiu to nagroda za pokonane w trudzie kilometry.