Dzień piąty: Władysławowo – Hel z pętelką przez Jezioro Żarnowieckie
Ale mieliśmy piękną pogodę. Słońce od samego poranka aż do wieczora i na niebie lazurowo, ani jednej chmurki. Można się było poczuć w nadmorskich kurortach jak w środku lata, z tą tylko różnicą, że wszystkie kramy z pamiątkami, plażową modą i tymi wszystkimi lodami, goframi, kebabami i innymi kiczowatymi cudami zamknięte na głucho. Ulice puste, trwa remontowanie i nie uświadczysz ani jednej otwartej knajpki. Zamknięte, zasłonięte i będzie czynne dopiero w sezonie. Nie ma tu czego szukać o tej porze roku. Zatem jeśli przejeżdżasz przez największą letniskową miejscowość nie licz na to, że coś zjesz czy się czegoś napijesz, albo że znajdziesz tutaj nocleg. Dlatego jeśli chcesz przyjechać przed sezonem musisz być dobrze zorganizowany i mieć zapewnioną rezerwację.
W ramach pewnego urozmaicenia wybraliśmy się jeszcze na zwiedzanie okolicy i zamiast z Władysławowa pojechać prosto na Hel, przejechaliśmy się jeszcze kawałek w stronę Jeziora Żarnowieckiego. Najpierw trochę w lesie ładnie nam ptaki śpiewały, a potem gdy skręciliśmy na drogę w stronę jeziora okazało się, że krajobraz zmienił się diametralnie. Przemysłowa strefa nie zrobiła na nas dobrego wrażenia. Dla równowagi ktoś pomyślał o zachowaniu walorów przyrodniczych tego regionu i utworzył strefę turystyczną z przystaniami i wiatami.
Dziś zdaliśmy też sobie sprawę z tego, że słabo u nas jeszcze z turystyką rowerową. W wielu miejscach gdzie się zatrzymywaliśmy i rozmawialiśmy z różnymi ludźmi wychodziło na to, że jesteśmy jakimiś dziwakami, którzy jeżdżą na rowerach przemierzając takie długie trasy. Dla normalnych ludzi ktoś kto jedzie dzienne 100 km budzi podziw, ale jednocześnie niedowierzanie. A przecież w tym nie ma nic nadzwyczajnego. Tysiące ludzi ma rowery i mogłoby spokojnie wybrać się na podobną wycieczkę. Ok, może nie od razu 100 km ale nawet te 40-50 przez cały dzień można spokojnie przejechać robiąc sobie przerwy. Tak na przykład zrobiła spotkana przez nas dziś para Szwedów, która tak jak my na rowerach z sakwami zamierzali przemierzyć polskie wybrzeże. Przypłynęli promem i jechali z Helu w stronę Świnoujścia zatrzymując się po drodze.
To byli jedyni spotkani przez nas rowerzyści podróżujący dla przyjemności. Dodam, że nie byli to wcale młodzi ludzie. I tylko trochę przykro, że spotkaliśmy ich akurat gdy jechali odcinkiem słabej gruntowej ścieżki przy brukowanej drodze. Ani droga, ani ścieżka nie były zbyt komfortowe do jazdy rowerem. My często mając do wyboru dziurawą ścieżkę, albo taką z fatalnej jakości betonowej kostki, wybieraliśmy asfaltową szosę, po której owszem często jechało się gładko, ale nie zawsze było fajnie gdy wyprzedzały nas rozpędzone samochody, autobusy, ciężarówki. Zawsze trafił się jakiś kierowca, który zapomniał o zachowaniu odpowiedniego odstępu podczas manewru wyprzedzania. Choć generalnie nie było aż tak źle. Mamy nadzieje, że Szwedzi, których dziś spotkaliśmy nie rozczarują się stanem naszych dróg i zachowaniami polskich kierowców. Co do ścieżek rowerowych to w tej okolicy akurat nie jest aż tak tragicznie, choć mogłyby być w nieco lepszym stanie, zwłaszcza ta z Juraty do Helu. Rekreacyjne przejechanie do 20 km taką ścieżką jest jeszcze do przeżycia, ale jak się jedzie 40 km i więcej po ścieżce z kostki lub pokruszonego betonu to przestaje to już być przyjemne. Dlatego jak widzę znak z przekreślonym rowerkiem i mogę się przenieść na asfaltową szosę to odczuwam nieskrywaną ulgę.
Długo by narzekać na stan ścieżek rowerowych lub ich brak. Dojechaliśmy w końcu do Helu. To tak jakby zwieńczenie naszej wyprawy nad morze. Jutro jeszcze zaliczenie tutejszych atrakcji i powrót do Gdańska. Mamy nadzieję na powrót drogą wodną, bo lądowych mamy na razie pewien przesyt.
Z takich jeszcze pewnych przemyśleń, o których warto wspomnieć na gorąco i do zapamiętania na nasze kolejne rowerowe podróże, to myślę, że tak jak kluczowe jest dobre zaplanowanie trasy i noclegów, równie ważny jest dobry ekwipunek. Ja jestem bardzo zadowolona z tego, że dałam się namówić Darkowi na zakup turystycznych butów rowerowych z spd. Maja twardą podeszwę, są wygodne, szybko schną i można na nie założyć ochraniacze w razie deszczu i zimnych poranków. Dobrzeteż, że wzięłam dwie pary rękawiczek i kurtkę przeciwwiatrową. Sprawdził się też mój ostatni nabytek, czyli peleryna przecideszczowa na rower. Jechaliśmy czasem dwie godziny w deszczu, a nogi jak i cała reszta były suche. Jeśli dodać do tego fakt, że kaptur jest na tyle duży że można założyć na kask to kolejny plus na korzyść. I jeszcze do tego pelerynkę wybrałam w czerwonym, dobrze widocznym na drodze kolorze, co dodatkowo podnosi jej walor.
Dzień szósty – Hel i Gdańsk
Poranny spacer wokół cypla helskiego pozwolił nam na odpoczynek i lekką regenerację po kilku intensywnych dniach rowerowania. Odwiedziliśmy także port gdzie w informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że statek albo dziś przypłynie albo nie, a najlepiej to sobie usiąść na falochronie i wyglądać czy już płynie. Kasa biletowa była jeszcze zamknięta więc faktycznie chyba nie pozostawało nam nic innego jak czekać w porcie.
Wróciliśmy zatem do naszego miejsca noclegowego gdzie zostały rowery, spakowaliśmy się i już mieliśmy jechać do Gdańska na rowerach gdy pani z kasy w Helu poinforowała nas, że dziś nie będzie żadnego statku do Gdańska ani z Gdańska, ale jest rejs do Gdyni. Ucieszeni, że jednak jakiś alternatywny sposób transportu mamy zapewniony postanowiliśmy dłużej zabawić na Helu i zaliczylimy wszystkie miejscowe atrakcje: fokarium, muzeum obrony wybrzeża, latarnię morską, ponownie plażę i port.
Statek „Agat” odpłynął punktualnie i po godzinie przybiliśmy do portu w Gdyni podziwiajac stojący przycumowany żaglowiec „Dar Pomorza”. Teraz pozostał nam do pokonania jeszcze miejski odcinek, czyli przejechanie z Gdyni przez Sopot do Gdańska. Na szczęście dzięki dość dobremu układowi ścieżek rowerowych udało się tego dokonać prawie bezboleśnie. Trzeba było tylko uważać w pasie nadmorskiego deptaka gdzie ruch w sobotnie popołudnie wyraźnie większy niż gdy tu jechaliśmy w przeciwną stronę w zimny poranek. Wtedy było pusto, poza pojedynczymi rowerzystami i jedną wycieczką szkolną przy sopockim molo nie spotkaliśmy prawie nikogo. Dziś słoneczna pogoda przyciągnęła rolkarzy, rowerzystów i spacerowiczów.
Dotarliśmy dość wcześnie do hostelu, tego samego w którym nocowaliśmy poprzednio. Wybraliśmy go bo jest na gdańskiej starówce i ma w nazwie rower w j. angielskim. Wieczór spędziliśmy miło i uczciliśmy zakończenie naszej wycieczki szklaneczką cydru.
Piękne stojaki rowerowe z herbem Gdańska. Aż chce się przypiąć rower do czegoś takiego.
Jutro czeka nas jeszcze przygoda zatytułowana rowery w pociągu i będziemy w domu.