Poniedziałek rano na berlińskich ulicach to nie to samo co na warszawskich. Nas oczywiście głównie interesował ruch rowerowy. Nasze obserwacje potwierdziły, że w mieście trzeba bardzo uważać i na pewno trzeba być sprawnym cyklistą wśród innych szybko poruszających się rowerzystów. Berlińczyńcy śmigają jakby byli mocno spóźnieni do pracy, albo po prostu czują się na ulicach bezpiecznie na swoich pasach tylko dla rowerów. Nie słyszałam trąbienia na rowerzystów, samochody grzecznie czekają nawet gdy pali się już czerwone, a rowery jeszcze jadą i nikt nie skręci na ścieżkę gdy jedzie tam rower. Rowerzysta ma pierwszeństwo i basta.
Potem było trochę wytchnienia od miejskiego zgiełku, bo reszta dzisiejszego etapu biegła drogami i ścieżkami przez leśne tereny, albo tuż nad jeziorami. Przyjemna trasa i przy okazji widokowa. A najważniejsze, że cały czas asfaltowe ścieżki albo samotne przez las, albo obok dróg, ale nigdzie razem z dużym ruchem samochodowym. A jeśli samochody jechały to i tak bardzo wolno, bo strefy w mieście mają ograniczenia do 30 km/h i do tego kierowcy niemieccy wyprzedzając rowerzystów robią to z kilkumetrowym zapasem odstępu. Nie zdarzyło się nam aby jakiś samochód jechał zbyt blisko nas podczas manewru wyprzedzania, a jeśli nie miał wystarczającej ilości miejsca to po prostu jechał grzecznie za nami 15 km/h. Rewelacja.
W podberlińskich terenach zielonych widzieliśmy oznaczenia informujące o zbliżającej się za tydzień imprezie triatlonowej. Informacje mówiły o zakazie parkowania w strefach gdzie będzie poprowadzona trasa rowerowa.
Perfekcyjne też było oznakowanie naszej trasy rowerowej, no może poza jednym objazdem w Poczdamie, gdzie jakoś nam trochę nie wyszło tak jak miało być. Reszta wpadek wynikała z naszego braku uwagi, bo jak wracaliśmy do ostatniego punktu gdzie się nam coś nie zgadzało, to okazywało się, że strzałki były, tylko my byliśmy gapy.
Miejsca przyjazne rowerzystom jakoś nam nie umykały, dlatego chętnie z nich korzystaliśmy. Nie było problemu ze znalezieniem miejsc wartych zobaczenia, do odpoczynku, czy posilenia się. Tutaj zjedliśmy pyszną zupę dyniową podawaną w słoiczkach, w przykrywkach których były do tego serwowane gałki lodów.
Jutro czeka nas kolejny długi etap. Choć pewnie dałoby się go skrócić, to jednak wolimy cały czas trzymać się nieco kluczącej R1 bo jest poprowadzona ciekawie i nie zawiedliśmy się jak do tej pory na jej atrakcyjności.