Dziś w planie miasto Naantali blisko Turku, czyli ostatni długi etap rowerami po Finlandii. Aby dostać się do Świata Muminków wystarczy przejechać tylko 70 km. 

Rano budzi nas słońce, ale termometry wskazują tylko 9 stopni na plusie. Jak na pierwsze dni lipca nie jest to czego byśmy się spodziewali w Polsce. Nic dziwnego, że domy mają dubeltowe okna. Podczas śniadania mamy okazję obejrzeć inne części starego domu, w którym nocowaliśmy. Jesteśmy zachwyceni urządzeniem jadalni składającej się z kilku pomieszczeń.

W szafie w naszym pokoju były takie oryginalne szuflady. Aż szkoda, że ich nie wykorzystaliśmy. Niestety nasze pobyty na jedną noc kończą się tym, ze zwykle nawet nie rozpakowujemy swoich ubrań i nie układamy ich w szafach. Zresztą ilość naszych rzeczy jest tak mała, że nie zajęlibyśmy więcej niż dwie takie szuflady. 

Jak widać przed ósmą czasu fińskiego (tak, tak tu obowiązuje czas fiński, który różni się o godzinę od szwedzkiego) jesteśmy już gotowi do wyjścia.

Nawet nie obejrzeliśmy całego ogrodu okalającego dom, nie mówiąc już o odwiedzeniu farmy, gdzie na pewno zobaczylibyśmy z bliska jak działa fińska wieś. 

Wracamy do głównej szosy, którą będziemy jechali tylko kawałek. Gospodarz domu, z którym rozmawialiśmy rano po śniadaniu był przekonany, że fińscy kierowcy nie są zbyt ostrożni omijając rowerzystów, ale jak usłyszał, ze nie będziemy jechać główną drogą tylko bocznymi i mniej uczęszczanymi, trochę się uspokoił. Dobrze, że jedynym doświadczeniem gospodarza była jazda rowerem po serpentynach we Włoszech, gdzie kierowcy bardzo uważali na wyprzedzanych kolarzy, więc miał tylko same dobre wspomnienia. Nie życzę mu aby kiedykolwiek miał możliwość jazdy rowerem po polskich szosach. Zawiodła by go nie tylko jakość dróg, ale i brak wyobraźni niektórych kierowców.         

Postanawiam „zajrzeć” na fińskie wiejskie podwórko. Przede wszystkim nie ma tu ujadającego na łańcuchu psa, ani żadnego ogrodzenia. Tak jest we wszystkich miejscach, które podczas całej wyprawy widzieliśmy. Psy jeśli są w ogóle, były zawsze prowadzone na smyczy. Tak było na wsiach, w małych miejscowościach, czy w dużych miastach gdzie obowiązkowo właściciel sprząta po swoim psie. Brak ogrodzeń w postaci siatek, płotów na pewno ma swoje wytłumaczenie w tym, że Finów jest bardzo mało i nie muszą się odgradzać od siebie. Jest też pewnie praktyczne (nie trzeba ich konserwować). Każdy domek, łącznie z tymi mniejszymi, gospodarczymi jest schludnie pomalowany najczęściej w jednym kolorze. Dominuje ceglasty, żółty i niebieski.       

Większość domów jest dalej od szosy i są schowane. O ich istnieniu świadczą tylko postawione przy drogach dojazdowych do nich, skrzynki na listy. Często te skrzynki są dekoracyjnie ozdobione i podpisane numerem domu i nazwiskiem właściciela. Skrzynki te pewnie służą nie tylko do korespondencji ale i do umieszczania w nich gazet.

W centrach handlowych, gdzie oprócz sklepu spożywczego (zdecydowana większość to supermarkety tylko kilku sieci handlowych) jest jakieś jedno stanowisko z sezonowymi owocami i warzywami. Ceny podobne jak w supermarkecie.

Takiego wyboru włóczek nie widziałam w żadnym polskim markecie. Widać tutaj mają większe wzięcie. Gdyśmy nie byli rowerami to na pewno bym coś tu kupiła.

W małych sennych miasteczkach jest kościół, poczta, jakiś zakład usługowy (fryzjer, optyk), apteka i czasem bar lub pizzeria i oczywiście kawiarnia. To miejsce najczęściej odwiedzane, można tam zjeść obiad i spotkać całe grupy robotników, którzy przyszli w czasie przerwy prosto z pracy w swoich roboczych strojach, często w odblaskowych kamizelkach, czy kurtkach i spodniach z mnóstwem kieszeni na różne drobne narzędzia.

A to przedmieścia jednego z takich miasteczek. Osiedle drewnianych, małych domków i wypielęgnowane trawniki i drzewa. Całość bardzo estetyczna i uporządkowana.

Bardzo popularne jest tutaj zostawianie rowerów bez żadnych zabezpieczeń. A widok rowerów opartych o stojaki na przystanku autobusowym to już chyba standard. Często rowery takie mają zostawione przez właściciela kaski. I nikt nie pomyśli nawet o tym, że cokolwiek mogłoby zginąć. My zaczęliśmy też zostawiać swoje rowery razem z sakwami przed sklepem bez żadnego przypinania. Taki naturalny odruch: jesteś w kraju, w którym nikt nie weźmie nic co nie jest jego. 

Poranny chłód przyniósł odmianę pogody – wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Na łąkach i polach było to szczególnie dotkliwe. 

 

Darek majdruje coraz częściej przy swoim siodle, testując zmiany ustawienia.

Hmm, groszek zielony. Zawsze to jakaś odmiana. W tym regionie są już inne uprawy. Nie tylko sam owies.

Kolejna kawa? Czemu nie, może być kawa i lody 🙂 jeszcze parę kilometrów zostało do mety dzisiejszego etapu.

Wreszcie jest jakieś jezioro gdzie jest wolny dostęp do wody. Bo wszędzie mijaliśmy tylko drogi dojazdowe oznakowane jako prywatne, tzn. był domek, jakaś skrzynka na listy/gazety, czyli zamieszkała.

Potem krajobraz nieco się zmienił. Najpierw skały, podjazd, a potem mosty. Wjechaliśmy w urozmaicony teren fiordów i wysp przybrzeżnych.

  

Na skałach osiedle apartamentów, a po drugiej stronie pole golfowe. To się nazywa znaleźć dobre miejsce do życia i odpoczynku.

Ślad gps poprowadził nas bezpośrednio na starówkę w Naantali. Takie same drewniane niskie domy, które już widzieliśmy w innych miejscach w Finlandii.

Hotel, do którego jedziemy jest bardzo blisko starej części miasta i sam też jest w bardzo starym domu i jego wystrój stanowią same starocie.

Mały pokoik jest dla nas w zupełności wystarczający i oddaje klimat muminkowego miejsca.

 Po odświeżeniu się wybraliśmy się na spacer po okolicy, aby poczuć atmosferę miasteczka.

Pierwsze kroki kierujemy na wyspę gdzie mieści się Mumin,s World czyli park rozrywki dla dzieci.

 Ale oprócz wiatru i pary gęsi nie spotkaliśmy Muminków, dlatego wracamy do portu.

Podobała nam się tawerna w marinie gdzie jak zwykle w systemie płacenia za wejście można było w ramach bufetu nakładać sobie na talerz tyle ile się chciało. Ta sama zasada dotyczyła napojów. Jedliśmy i obserwowaliśmy wchodzących i wychodzących ludzi. Były całe grupy seniorów, którzy przyszli z bukietami kwiatów celebrując jakaś okazję toastem z szampana. Były rodziny z dziećmi, ale też samotne osoby, które oprócz wypicia kawy czytały papierowe gazety w staroświeckich uchwytach, które potem odwiesza się na wieszak.   

Byliśmy już po kolejnej kawie więc tę kawiarnię podziwialiśmy tylko z zewnątrz.

Pomimo słońca wieczór jest dość chłodny, zwłaszcza że wiatr nie ustępuje. Wracamy więc do hotelu.

Podsumowanie trasy przejechanego dzisiejszego niezbyt długiego etapu do Naantali (tylko 70 km):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *