To już prawie jak rutyna. Wczesna pobudka, szybkie pakowanie do sakw i hajda na koń. Przedtem jeszcze odwiedzamy stajnię, żegnamy się z Erykiem i innymi malinowymi konikami, które już dawno są na nogach i po śniadaniu.
Dziś czeka nas długi etap z Działdowa do Pasłęka przez Ostródę. Lepiej wyjechać wcześniej. Oglądamy jeszcze stado wróbli na wysokim świerku spoglądając na niebo, które wygląda na niezupełnie zachmurzone. Gdy jesteśmy już gotowi do jazdy zaczyna coś kropić. Zakładam zatem przecideszczowe spodnie i postanawiamy założyć ochraniacze na buty. Potem okazało się, że to był dobry wybór. Ranek jest dość rześki, zatem zabranie ciepłych, długich rękawiczek też było dobrym pomysłem.
W podręcznej torbie mam też pelerynkę przecideszczową, którą dziś wreszcie mogłam przetestować. Chmury na niebie wyczyniały straszliwe harce. A to granat z jednej strony, a za chwilę ciężki ołów w innym. Dość często zdarzało się, że padał deszcz i świeciło słońce, ale tęczy jakoś z tego nie było, bo za chwilę układ chmur zmieniał się diametralnie i znów była ulewa.
Oprócz częstego zakładania i zdejmowania pelerynek, mieliśmy także częste przerwy na krótkie posiłki: a to sklep w małej wiosce gdzie miła pani pyta dokąd jedziemy i zaprasza na Grunwald, a to znowu inny sklep gdzie popijamy słodki napój bo jakoś opadliśmy z sił na kolejnym podjeździe. To znowu mały obiad i kawa, a za jakiś czas wizyta w cukierni. Miejsca po drodze kusiły, a my nie potrafilifiśmy się im oprzeć.
Najdłuższe pokonywanie odcinki to te w lesie, albo podczas jazdy w deszczu. Bo nie ma po co się wtedy zatrzymywać.
Dzisiejsza trasa nie należała do łatwych nie tylko ze względu na dystans ale i na pokonywanie przewyższeń. Droga wydawała się jakby cały czas falowała, a to w górę, a to w dół i tak na okrągło. Czasem brakowało już przełożenia w przerzutkach. Nie były to żadne Alpy, ale też i nie płaskie Mazowsze. A ciężki i do tego obładowany sakwami rower trudniej jest wtoczyć na kolejną górkę jak się ma przejechanych kilkadziesiąt kilometrów, więc zamiast walczyć i dyszeć, lepiej zredukować przełożenie i wjechać na młynku wolno i bezboleśnie.
Przed Pasłękiem mieliśmy skręcić na Gołąbki, a dalej już nas nawigowała gospodyni. Najpierw przez mały niebieski mostek, potem ścieżką i drugim drewnianym mostkiem. No tak, przecież wiedziała, że przyjedziemy na rowerach, a nie samochodem, bo inaczej byśmy się nie dostali tym skrótem. Rowery będą odpoczywały w drewutni, a my zostaliśmy zaproszeni na obiad. Dostaliśmy pokój na górze i szybko zmorzył nas sen.