Zaczęło się niewinnie jakieś dwa tygodnie temu od odświeżenia tematu, że czas zacząć się umawiać na doroczne bieganie z duchami. Wiadomo, że najtrudniej się umówić grupie na konkretną godzinę bo każdemu pasuje inna pora. My woleliśmy bardziej za dnia (choć o 19 w październiku i tak już jest ciemno w naszej szerokości geograficznej), a większość biegowego towarzystwa związanego z marysińskim lasem optowała za 21, bo to bliżej godziny gdy bieganie można uznać za nocne. W końcu ulegliśmy większości i trochę ziewając pojechaliśmy do lasu w porze gdy zwykle już kładziemy się spać.
Teraz będzie mała dygresja o spaniu, wstawaniu i powszechnych problemach z tym związanych. Bo to zwykle jest tak, że najczęściej słyszy się, że ktoś musi się wyspać i nie lubi wcześnie wstawać, ale wieczorem i to do północy może biegać, spotykać się, etc. Czyżby wokół nas żyły same „nocne marki”?
A może problemem nie jest wczesne wstawanie, tylko wcześniejsze położenie się spać. To, że snu potrzebujemy jest sprawą niezaprzeczalnie udowodnioną. Pytanie tylko w jakich godzinach spać, aby było to dla nas najbardziej optymalne. Słyszałam, że godziny przed północą są bardzo „dobre” dla regeneracji organizmu. A przecież głównie o to chodzi w naszym sportowym życiu.
Tylko jak zasnąć przed północą skoro wartościowe programy w tv są grubo po 24. Jak to zrobić gdy spotkania towarzyskie przeciągają się, albo wciągnie nas film, czy fajna książka. No cóż, tutaj potrzeba chyba wewnętrznej samodyscypliny i poczucia że aplikując sobie dawkę snu w odpowiednich godzinach, robimy to dla siebie.
Dlatego przyjęliśmy w domu zasadę, że wstajemy wcześnie, ale też i kładziemy się spać z kurami. Na początku było to trochę trudne, zwłaszcza w okresie letnim gdy o 21 jest jeszcze dość jasno. Przypomina to trochę sytuację ze szkolnych czasów, gdy w dzień poprzedzający wyjazd na wycieczkę (zbiórka bladym świtem) usiłowałam zasnąć o 20. Przekręcałam się z boku na bok bo zwykle o tej porze jeszcze się biegało po podwórku (to były czasy gdy nikt nie miał komputera i internetu). Oczekiwanie na sen o godzinie gdy zwykle nie chodzi się spać bywa męczące. Ale wizja zaspania na wycieczkę była dość sugestywna i w końcu jakoś zasypiałam.
Wracając do nocnego biegania, to trochę się nas pojawiło wczoraj wieczorem pod szlabanem. Zachowana została równowaga biegaczy rekreacyjnych do wyczynowych amatorów, bo chyba tylko tak można nazwać ścigantów, którzy biegają już maraton w 2:40. Oj, dawno się nie widzieliśmy w takim składzie i dawno się tak przyjemnie nie biegało. Las ożył na krótko od gwaru rozmów, bo było o czym opowiadać jak się kogoś nie widzi miesiące całe, a może nawet i lata. Najbardziej spektakularnym powrotem może pochwalić się henley, który zaniedbał ostatnio bieganie, ale obiecał poprawę. Czyli nocne, wspólne bieganie wciąga bardziej niż inne zajęcia. Tak trzymać!
Od lewej stoją: henley, Darek, Gerard, Emma z Yogi’m i Piotrek; na dole: Renata, Bartek i usiłująca się wydostać z żelaznego uścisku nóg Piotrka – wilczyca Braxa.