Ponoć jesteśmy nowoczesnymi rodzicami. Dlatego tak łatwo i szybko zdecydowaliśmy się na spędzenie świątecznego czasu inaczej niż według polskiej tradycji. Choć trochę polskich smaków i zapachów zabraliśmy ze sobą. Ale po kolei.
Wspólnie z Adamem, który nie uznał naszego pomysłu za zbyt szalony, wsiedliśmy w Wigilię Bożego Narodzenia do samolotu, by późnym popołudniem wylądować w Holandii. Nie polecieliśmy tam tylko dlatego, że znudziły się nam pracowite przygotowania do wigilijnej kolacji. Chcieliśmy bowiem aby Adam miał prawdziwą Wigilię w kraju, w którym nie znają i nie obchodzą świętowania w dniu poprzedzającym Boże Narodzenie. Spakowaliśmy do walizki świeżo upieczony przez Darka, jeszcze pachnący makowiec, prezenty gwiazdkowe i kilka drobiazgów, których mogłoby brakować w holenderskim domu w czasie tych świąt, np. opłatek.
Wieczór upłynął nam na rozmowach, wspólnym gotowaniu, lepieniu pierogów (Angela uczyła się i także pomagała) i na koniec słuchaniu kolęd. Miło, spokojnie, ciepło. Tak jak lubimy.
Mieliśmy wszystko co powinno być: Adam ugotował domowy czerwony barszcz, zrobiliśmy pierogi, a na deser przygotowaliśmy kutię, czyli mak z bakaliami i miodem dodaliśmy do ugotowanego makaronu (na namoczenie pszenicy nie było już czasu, a poza tym skąd wziąć ziarno?). Też smakowało wybornie. I zostało jeszcze z każdego dania tyle na następny dzień, że najedliśmy się wspólnie z zaproszonymi gośćmi, czyli rodzicami Angeli i jej bratem z żoną i ich synem.
Po posiłku, ku radości wszystkich zebranych, nastąpiło uroczyste rozpakowywanie prezentów, które czekały już od poprzedniego dnia i wzbudzały nieustanne zerkanie zgromadzonych w ten jeden kąt, gdzie czekały misternie zapakowane paczki i paczuszki. Ochom i achom nie było końca. A kolorowe papiery i kokardy wypełniły wkrótce całą jadalnię.
Po atrakcjach i emocjach związanych z szaleństwem prezentowym, wybraliśmy się wspólnie do kina.
Okulary dające wrażenie trójwymiarowości nie tłumaczyły co prawda napisów po holendersku, ale akcja filmu dla nawet niezbyt zaznajomionego językowo widza nie sprawiała kłopotów, jak to zwykle na „Gwiezdnych wojnach”. Obejrzenie najnowszego odcinka w wersji oryginalnej uważamy za wystarczający wysiłek intelektualny w czasie Świąt.
Kolejny dzień upłynął nam na spacerze po historycznej Gandawie, gdzie odbywał się świąteczny jarmark. Próbowaliśmy różnych dobroci i chłonęliśmy atmosferę starego miasta, przechadzając się jego uliczkami razem z tłumem mieszkańców i turystów, którzy także uznali, że to wyśmienite miejsce na spędzenie wolnego czasu.
Popołudnie i wieczór to kolejny spacer, tym razem w portowym mieście na południu Holandii -Terneuzen, które jest obecnie miejscem gdzie mieszka Adam. Chcieliśmy bardzo zobaczyć to miasteczko, więc kręciliśmy się tak długo aż zmarzliśmy od zimnego wiatru wiejącego od strony kanału, zrobiło się ciemno i w końcu zgubiliśmy się. Aby wrócić musieliśmy korzystać z pomocy gps-a i mapy, a wydawało się nam na początku, że to takie małe miasteczko: promenada i dwie ulice na krzyż.
Zachowaliśmy we wspomnieniach trochę wspólnie spędzonych godzin i zabraliśmy także zdjęcia do przyglądania się. Zawsze wtedy gdy będziemy tęsknić możemy oprócz używania WhatsApp, popatrzeć także na zdjęcia w wersji bardziej tradycyjnej.