Jestem świeżo po lekturze książeczki o uważności. Coś tam ostatnio słyszałam, ktoś coś mówił, gdzieś ktoś pisał, więc postanowiłam zapoznać się bardziej z tematem. Moda, modą, ale warto wiedzieć z jakiego powodu ludzie o tym zagadnieniu rozpisują się. W wielkim skrócie chodzi o to żeby nie rozgrzebywać ran i nie oskarżać siebie ani innych o to co już było, ani nie żyć marzeniami o tym jak będzie w przyszłości, a skupić się na tym co przeżywamy obecnie i cieszyć się we właściwy sposób tym co mamy oraz nauczyć się opanowania w wielu różnych stresujących sytuacjach. Nie powiem żebym dowiedziała się czegoś niezwykle odkrywczego, ale już samo przekonanie się, że wiem jak postępować w życiu i że jednak nie są mi obce zasady i zalecenia opisywane w poradniku, to też jest wiedza. Utwierdziłam się, że uważności można, a nawet trzeba się nauczyć. Pomaga nam i innym we wspólnym uważnym życiu. Jest przyjemniej i łatwiej jak się opanuje te proste i skuteczne zasady. Przede wszystkim mamy większy spokój, optymizm i wiarę w to co robimy. I że potrzebna jest nam równowaga. Było też o znalezieniu sobie hobby, które potrafi nas zająć na tyle mocno, że zatracimy się na jakiś czas.
A, że jesteśmy na wakacjach (i co z tego, że one się kończą, skoro na razie jeszcze trwają i jest cudownie), zatem o równowadze myśli się w innym wymiarze. Mamy tutaj czas na wszystko to, czego nie mogliśmy robić gdy byliśmy w mieście i uwiązani w naszej codzienności. Ciesząc się zatem byciem tu i teraz, przyjemnie byłoby przedłużyć ten czas. Najprościej byłoby zabrać ze sobą kawałek lasu do biegania i pomost na brzegu jeziora, z którego wskakujemy do wody codziennie i pływamy przed śniadaniem.
Zaraz, zaraz, ale przecież las jest blisko naszego domu, a jezioro zamarznie wkrótce i nie będzie można w nim pływać. A wtedy w ciągu 5 minut można znaleźć się na pływalni i jak kto bardzo chce, to może to też zrobić przed śniadaniem 🙂
Czyli to już załatwione. Teraz zostaje jeszcze wytyczenie celu (to też jedna z tych odkrywczych idei z poradnika o życiu tu i teraz). Nawet ten nasz został tam wymieniony z imienia: chcę przebiec maraton. Bułka z masłem, prawda? Myślę, że autorka nigdy tego nie zrobiła i nawet nie wie o co z tym chodzi, ale nieważne. My wiemy, że cel jest bardzo ambitny, nawet dla kogoś kto ma na swoim koncie kilka przebiegniętych maratonów. A może właśnie dlatego, bo mamy pojęcie jaka to ciężka praca. Przede wszystkim systematyczność, której się nie buduje w miesiąc. To musi być coś tak ugruntowanego, żeby nie było mowy o wycofaniu się w połowie drogi.
Poza tym, nie da się ukryć, że nie jesteśmy już w szczytowej formie, a powrót też nie odbędzie się ot tak, nawet gdybyśmy się ogromnie do tego przyłożyli. Bo to tylko może zaszkodzić, a nie pomóc. Mając to wszystko na uwadze, w końcu żyjemy tu i teraz, a więc ani przeszłością, gdy maraton to nie było już takie wyzwanie, ani w przyszłości, gdy ukończenie maratonu w przyzwoitym czasie będzie marzeniem ściętej głowy, rozpoczęliśmy proces przygotowawczy z dużym zapasem.
Stojąc zatem twardo na ziemi, dokonaliśmy wyboru terminu i miejsca imprezy docelowej. Nawet mamy już rozpisany plan treningów biegowych strikte pod ten termin. Teraz jesteśmy w fazie rozmyślań, poszukiwań właściwej drogi i nabierania dystansu do tego dystansu. 42 km to jednak szmat drogi i pomimo, że wiemy, że jest możliwe pokonanie go, to zagadką zawsze pozostaje aż do dnia startu, w jakim komforcie uda się te kilometry przebyć. O wyjściu ze strefy komfortu lepiej wiedzieć, wtedy głowa jest na to przygotowana, a przecież wiadomo, że to głowa wszystkim steruje i bez niej nic by się udało.
Pierwszy tydzień biegania po Puszczy Piskiej był taki sobie, przynajmniej dla Darka, który po 10 km zatrzymywał się na krótką przerwę żeby obniżyć tętno. Ja też czułam się już zmęczona i moje tętno za bardzo rosło pod koniec biegu, więc nie oponowałam. Dowlekaliśmy się i resztę dnia odpoczywaliśmy drzemiąc na leżaczkach.
W drugim tygodniu postanowiliśmy zmienić taktykę. Po pierwszych 20 minutach biegu ciągłego wprowadziliśmy na próbę bieg z przerwami na marsz. Na początek metodą stosowaną w Puszczy Kampinoskiej podczas marszobiegu na 100 km, czyli w interwałach 6 min. biegu i 4 min. marszu i tak już do końca. Czas był nieznacznie dłuższy, ale dla nas najważniejsze było inne odczuwanie wysiłku.
Po zgłębieniu informacji o metodzie Gallowey’a zmieniliśmy rytm na 3′ biegu na 1′ marszu. Te 3′ biegliśmy żywszym tempem niż poprzednie 6′ odcinki. Było dużo lepiej. Przerwy na marsz okazały się wystarczające. I nawet dystans się tak nie dłużył. Szło sprawnie. Spodobało się nam.
Ostatniego dnia naszych wakacji pogoda załamała się, więc nie było żal wyjeżdżać. Tyle, że nie zrealizowaliśmy zaplanowanej wycieczki rowerami do Olsztyna. Za to wypróbowaliśmy szynobus kursujący na tej trasie, co było dla nas nowością. Nowoczesny, wyglądający jak prosto z fabryki pociąg, kontrastował z miejscem, do którego przyjechał. Była tutaj nowa tylko tablica z nazwą miejscowości i rozkładem jazdy, zaś peron i poczekalnia pochodziły jeszcze z czasów innej epoki kolejowej.