Rozpoczęła się nasza rowerowa wyprawa. Chłodno i dość pochmurno, ale na szczęście bez deszczu. Przy Moście Świętokrzyskim mija nas inna para na rowerach z sakwami. Dziewczyna pyta czy jedziemy na jakiś Potop, chyba chodziło jej o nasze wypchane torby przypięty do bagażników rowerowych. No cóż, na 7 dni i tak się sprytnie spakowaliśmy.
W Nowym Dworze Mazowieckim postój na kawę, jadą kolarze z Ronda Babki. Potem dwóch na szosówkach pozdrawia nas. Widocznie wiejący dziś wiatr pojednał wszystkich poruszających się na rowerach. Pedałujemy coraz wolniej.
W Jońcu przekraczamy drewnianym mostem Wkrę. Rzeka chwilę wije się przy drodze, ale potem gdzieś znika. Jednak o jej bliskiej obecności świadczą liczne tabliczki: spływy kajakowe, noclegi, kajaki, domy nad samą wodą.
Mijamy pola kwitnących truskawek, przydrożne kapliczki. Jedziemy dalej.
Krótka przerwa na obejrzenie z bliska drewnianego kościoła w Królewie. Kościół pochodzi z XVII wieku.
W Sochocinie na rynku podchodzi pan z rowerem i zagaduje skąd i dokąd jedziemy. Rozmarzył się, że on chciał kiedyś pojechać do Wrocławia na rowerze ale nie znalazł żadnego kolegi, który by mu towarzyszył. Życzy nam dużego wiatru w plecy. Na razie wiatr mamy i to duży ale na lewym policzku i centralnie w twarz. Nasza prędkość wtedy dramatycznie spada, ale cały czas jedziemy.
Na polu przechadza się bocian, pachną bzy, nad głową słychać słowika, a wiatr mocno szarpie gałęzie przydrożnych drzew. Trochę nas ten wiatr dział zmęczył. Wreszcie docieramy do Glinojecka. Powitanie mieliśmy niecodzienne: jeden z pasących się osłów zaczął przeraźliwie ryczeć. Chyba się ucieszył na nasz widok.
Pierwszy etap naszej wycieczki za nami. Dotarliśmy do złotej rybki. Stąd to już na prawdę blisko do celu. Mamy tylko trzy życzenia: 1. żeby już tak nie wiało, 2. żeby nie padało, 3. żeby wycieczka nie skończyła się za szybko.