W czwartkowe poranki ostatnio w planie pojawiły się szybko biegane odcinki. Ostatnio były po 1000 m, dziś po 600 m ale za to w dziesięciu powtórzeniach po krótkiej przerwie odpoczynkowej. Chwilę zastanowiłam się jak to zrobić i wyszło mi na to, że na stadion na Agrykoli nie mam co się wybierać, mogę wykorzystać ścieżkę nad jeziorkiem Balaton.
Po pierwsze mam rzut beretem z domu (dobieg nad jeziorko nawet nie wypełni czasu przewidzianego na rozgrzewkę), po drugie kiedyś zmierzyłam, że ścieżka wokół jeziorka ma w przybliżeniu 800 m. Idealnie na dzisiejsze bieganie: 600 m szybko, a pozostałe 200 m odpoczynkowo i zaczynam z tego samego miejsca. Początek (przy fontannie) i koniec (przy placu zabaw) szybkiego odcinka wybrałam tak, aby wolne 200 m wypadało na mostku gdzie są zakręty oraz zmienna nawierzchnia i trudno byłoby utrzymać równe tempo biegu.
Z tak wybornym planem ruszam na moją pierwszą 6-setkę. Pewnie jest za szybko, ale na wszelki wypadek nie sprawdzam na stoperze ile minut mi to zajęło. Na drugiej zerkam ukradkiem i było 2:13. Nie jest żle, ale czy dam radę tak kolejne osiem? Na trzeciej nogi pod koniec mam trochę jak z waty, a oddech rzęrzący. Czas 2:15. Zwolniłam. I jak ja dam radę dalej? Uspokajam się na mostku i spod fontanny znów ruszam. I tak kolejne czwarte i piąte okrążenie. Cieszę się, że to już połowa, ale też myślę z trwogą czy wytrzymam do końca.
Na alejkach pojawiają się psy i ich właściciele, trzeba trochę na nich uważać. Może się zdarzyć, że pies po jednej stronie ścieżki coś tam wącha, a jego pani po drugiej stronie rozmawia z drugą panią, a pomiędzy nimi na środku rozciągnięta cienka i słabo widoczna smycz. Już mi się zdarzało skakać w ostatniej chwili przez taką przeszkodę.
Co innego wędkarze, ci siedzą sobie w szuwarach i nie zwracają najmniejszej uwagi na to co sie dzieje wokół, wpatrzeni są tylko w jeden punkt na powierzchni wody i czasem siegną po coś do kieszeni. Jeszcze są przesiadywacze na ławkach. Dziś pojawił się jeden taki pan, który wyjął z torby zieloną puszkę gdy akurat przebiegałam obok niego swój piąty szybki odcinek.
Na szóstym zainteresował się, że znów przebiegam obok niego i zagadał: „Które to kółko?” Ocho, pomyślałam, mam kibica. Dwie ławki dalej siedziało dwóch pracowników ubranych w kombinezony ochronne, którzy w ramach przerwy w pracach ogrodniczych postanowili też posiedzieć na ławce. Nie zwróciłabym na nich uwagi gdyby nie fakt, że swoje narzędzia ogrodnicze ustawili dokładnie na ścieżce ostrymi krawędziami ku górze. Nawet nie chce myśleć co by było gdybym wpadła na te ich motyki i grabie.
Na siódmym kółku pan z puszką nadal siedział na ławce i będąc pod wrażeniem mojego szybkiego biegania zakomunikował mi: „Cztery minuty !”. Na ósmym patrząc na zegarek nadal nie mógł wyjść z podziwu, że mijam go znów po 4 minutach. Niestety, dziewiąte okrążenie pokonałam bez mojego wiernego kibica. Pan pewnie się śpieszył i nie wytrwał ze mną do końca treningu. To był mój najwolniejszy odcinek (2:19). Co to znaczy doping.
Na deser po udanym bieganiu wysłuchałam kilku tańców słowiańskich Antoniego Dworzaka w wykonaniu Minneapolis Symphony Orchestra. Nazwy tańców oddają wyjątkowo dzisiejsze bieganie: Furiant, Skocna, Kolo, Polka, Spacirka, Dumka.