Wybrałam się, jak co czwartek ostatnio, na Agrykolę. Było wcześnie rano, zatem pusto i cicho. Będzie można pobiegać szybsze odcinki bez tłoku i wyprzedzania. Środowe treningi po południu to już nie to samo. Za dużo ludzi się kręci po bieżni, trzeba uważać żeby nie przeszkadzać szybszym, ale też zdarzają się grupy biegające całą szerokością i wtedy trzeba się przemykać między nimi. Rano mało komu chce się wstać tak wcześnie żeby biegać bladym świtem. No chyba, że jest się mkonem, który kończy biegać o 6 rano. Raz się nawet spotkaliśmy na Agrykoli: mkon kończył, ja dopiero zaczynałam rozgrzewkę. Ale dziś nie było nikogo.
Były za to banery na ogrodzeniu. I był pan, który szybko przyszedł poprosić żeby przestawić samochód z parkingu przy bieżni poza ogrodzenie.
– O, tam niech sobie pani postawi, pod mostem – pokazał ręką na placyk pod wiaduktem.
– I w ogóle to cały obiekt będzie zamknięty.
– Jak to zamknięty?
– No tak, bo jest Euro i przez miesiąc wszystko będzie zamknięte.
– Od kiedy?
– Za pół godziny albo za godzinę już nikogo nie wpuszczamy.
– To za pół czy za godzinę? (tutaj zaczynam zmieniać ton głosu, bo nie wiem co ma robić – mój trening trwa godzinę, więc nie chciałabym po 30 minutach zostać wyproszona z bieżni)
Pan niestety nie wiedział, odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Szczęśliwie ani po pół godzinie, ani nawet po godzinie nic się nie działo, nikt nie przyszedł, nikt niczego nie zamknął. Ale banery wisiały i ostrzegały. Nie było żadnego ogłoszenia, żadnej najmniejszej kartki z informacją o planowanym zamknięciu obiektu. Można zostać zaskoczonym w każdej chwili, tak zupełnie znienacka. W końcu każdy powinien się domyślić, że „Warszawa – dumne miasto gospodarz” może oddać każdy obiekt sportowy we władanie UEFA.
Najlepsze jednak pod słońcem miejsce do biegania to nasz marysiński las:
nikt niczego nie zamyka, pachną kwiaty bzu czarnego i słychać odgłosy hałaśliwych piskląt dzięcioła w dziupli.