Mieliśmy kibicować tutaj:
ale w dwa dni weekendowe tyle można jeszcze innych rzeczy robić.

Najpierw pobiegaliśmy w Maryśce. Porządnie, ponad 20 km. Komarów co nie miara, konwalie przekwitły, kosy szaleją, małe dzięciołki kwilą i wszystko takie strasznie zielone, aż ścieżki zarosły.

A w niedzielę rano skoro świt zapakowaliśmy rowery, całą masę innych rzeczy potrzebnych na trening: bidony, kaski, buty, koszulki, spodenki, zegarki, czepki, okularki i pianki do pływania.

I ruszyliśmy. Słońce grzeje, ale nie za mocno, wiatr słaby, tak akurat. Wymarzona pogoda na rower.
W połowie trasy rowerowej postój na małe co nieco w płynie.

Na kolejnej przerwie chwila na obcowanie z przyrodą:

na wyjęcie czegoś z buta:

Po rowerze szybka T1 w komfortowych warunkach:

i pobiegliśmy tą ścieżką wokół zalewu:

Po mocnym początku zwolniliśmy żeby uspokoić oddech i rozejrzeć się wokół.

Mieliśmy jeszcze popływać żeby zmyć z siebie wypoconą sól, ale nikt się nie kąpał i nie było ratownika. Poza tym widok pani sprzedającej obwarzanki przypomniał nam, że pora obiadu już dawno minęła.
Jeszcze tylko przepisowe i popisowe rozciąganie (ale Darkowi się wyciągnęły kończyny po tym bieganiu).

I wielka radość z końca dzisiejszego prawie 5 godzinnego treningu.

Przyjmujemy koksy w odmierzonej dawce i będzie można poddać się regeneracji wspomaganej.

Poobiedni spacer pozwolił nam poznać nowe urządzenia na ścieżce zdrowia. Dzieciaki od razu wiedzą do czego one służą,
 
 
ale i dorośli radzą sobie doskonale.

Mijamy nowopowstający basen z widokiem na zalew. Super miejsce do uprawiania triatlonu przez cały rok.

Darek też postanawia na koniec spróbować swoich sił na urządzeniu do wzmacniania mięśni brzucha i ramion. Tylko nogi mu za bardzo opadają, chyba są ciężkie po rowerze i bieganiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *