Wszyscy mówią i myślą tylko o piłce nożnej. Wszystkie oczy skierowane na stadion i w telewizory z transmisją meczu piłkarskiego. Dla nas jednak najważniejsze było sprawne ominięcie zamykanych w piątkowe popołudnie ulic wokół Stadionu Narodowego i wyjechanie z Warszawy. Skorzystaliśmy z super okazji: A2 otwarta od Warszawy do Berlina.

Po Euro pewnie ją zamkną i będą ją wykańczać. Na razie jednak jest przejezdna. Komfortowo i szybko dostaliśmy się do Środy Wielkopolskiej gdzie w sobotę 9 czerwca odbyły się zawody triathlonowe w randze Mistrzostw Polski Weteranów.

Pływanie w strasznym tłoku i choć tak jak zwykle startowaliśmy na końcu gdy już wszyscy popłynęli, to zupełnie nie wiem dlaczego wokół tyle ludzi się kłębiło. Darkowi ktoś wybił palec u ręki kopiąc podczas przepychania się przy boi, ja dostałam od kogoś w głowę. Jak ci ludzie pływają? Nie mogą bardziej uważać.
Trasa rowerowa w moim odczuciu była bardzo przyjemna, choć dopiero od połowy drugiej pętli udało mi się złapać do „grupki”, tzn. jechałam ja i dwóch zawodników. Ponieważ trasa akurat w tamtą stronę pętli była pod wiatr, dawaliśmy sobie zmiany co w pewnym stopniu ułatwiało jazdę. Większą część pozostałej trasy niestety jechałam sama. Gdy na nawrotkach mijałam się z Darkiem widziałam, że i on zmaga się sam z trasą. Potem opowiadał mi, że trudno mu było utrzymać się grupy jadącej jego tempem. To podobnie jak ja. Moich dwóch kompanów też mi uciekło na ostatniej nawrotce.
W strefie zmian miało być szybko i sprawnie, zmiana butów, kasku na czapkę i już biegnę. Zaraz, a numer startowy. W tył zwrot i wracam po swój numer, który został w koszyku przy rowerze. Darek tymczasem już pobiegł. Potem mijaliśmy się na kolejnych pętlach biegu.
Początek łatwy, potem lekki zbieg i tu niespodzianka: biegnie się po piachu, jakimś niewykończonym chodniku, a obok dymi koparka i kręcą się robotnicy. Co to jest plac budowy, czy zawody triathlonowe? Wszędzie wykopy, hałdy piachu i pomiędzy tym bałaganem wytyczona pachołkami wijąca się trasa i biegacze.

Trudno na tej pofałdowanej i o zmiennym podłożu trasie utrzymać równe tempo. Do tego zrobiło się ciepło i przygrzewa słońce. Na szczęście są dwa punkty odświeżania, więc obficie polewamy się wodą.

Kończę przedostatnią pętlę i widzę przed sobą jedną z rywalek. Wydawało mi się, że powinna już biec na metę; ale co to? bierze kubeczek z wodą i biegnie na kolejną pętlę. Niemożliwe. A jednak, po kilku metrach doganiam ją i swobodnie wyprzedzam. Do końca biegu nic więcej się nie wydarza. Wbiegam na metę zadowolona. Kilka sekund tuż za mną Darek.
W ten sposób zostałam srebrną medalistką w swojej kategorii wiekowej, ale okazuje się że jestem także vice-mistrzynią Polski Weteranek. Straciłam do pierwszej zawodniczki 2 minuty. Trzeba jeszcze podciągnąć pływanie.
O nagrodzie rzeczowej ufundowanej dla najstarszej zawodniczki przemilczę. Podobne odczucia miał Stasio Zajfert, który otrzymał nagrodę dla najstarszego zawodnika. Żałuję, że nie zrobiliśmy sobie wspólnej fotki, ale ze Satsiem na pewno jeszcze zobaczymy się na jakiś zawodach triatlonowych.
Kolejne zawody triatlonowe za nami. Przybyły nam nowe przemyślenia. Zastanawiamy się czy ten czas poświęcony na przygotowania jest wart osiągniętych wyników. Wyczerpujące treningi, nierzadko dwa razy dziennie, wczesne wstawanie i zero innych zajęć poza pracą i odpoczynkiem na sen, sporadyczne spotkania towarzyskie. Potem start w zawodach i test własnego organizmu w sensie fizycznych możliwości ale i psychicznej odporności. Zastanawiamy się czy jest z nami moc, czy jej nie ma.
Podczas tych zawodów startowała żona naszego kolegi. To był jej debiut. Na starcie gdy wszyscy wskoczyli na sygnał do wody, usłyszałam gdzieś z boku” Boję się!”. Nie wiem czy to była ona, czy ktoś inny. Faktem jest, że woda była chłodna i pierwsze zetknięcie z nią nie było zbyt przyjazne. Potem mijaliśmy się na trasie kolarskiej. Jechali we dwójkę, kolega osłaniał przed wiatrem żonę. Bieg kończyli gdy ja z Darkiem wracaliśmy już na parking po odebraniu rzeczy ze strefy zmian. Czy byli zadowoleni, że jeszcze biegną?
Każdy ma swój własny cel. Jeden chce wygrać z konkurentem w kategorii wiekowej, inny po prostu ukończyć zawody i zobaczyć jak to jest. Czasem startuje się dla zdobycia  kolejnych doświadczeń, czasem dla pokonania swoich słabości, innym razem start jest rekreacyjnym wyzwaniem. My chcemy dedykować nasz start Annie. Dowiedzieliśmy się w wiadomościach od pharlapa z Australii, że choroba Anny nie odpuszcza, ale Anna nie traci nadziei. To jak krążą wiadomości o Annie też jest zadziwiające, jak sam pomysł akcji pharlapa na rzecz chorych z SM. Pozytywne myślenie ma swoją ogromną moc nie tylko w sporcie.

3 komentarze

  1. Gdybyśmy byli zawodni nie moglibyśmy startować w tego typu zawodach 😉 A jeśli chodzi o niezawodność w dotrzymywaniu obietnic to bardzo, bardzo dziękujemy za dodatkową moc płynącą z daleka i z bliska. Mamy nadzieję, że ta moc jest na kartkach książek Anny, za które także bardzo dziękujemy. I za własnoręczną dedykację napisaną ręką Anny.

  2. 🙂 Renato, gratulacje wyniku! Srebro jest motywujące. Nie pozwala spocząć na laurach. Jasno określa poziom pokonywania samego siebie jaki jeszcze chcesz osiągnąć. Masz czytelnie postawioną poprzeczkę: jeszcze dwie minuty szybciej. Jest do czego dążyć.
    Podziwiam Was oboje. Sportowcy mają w sobie tę niezłomną moc charakteru, która tak mi imponuje:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *