Ostatni rzut oka na małe jeziorko gdzie spędziliśmy czas od wczorajszego wieczora. Spędzenie w namiocie tych kilku godzin jest właściwszym określeniem niż nocowanie, bo spać się nie dało z kilku powodów. Miejsce było trochę zbyt „dzikie” jak dla nas, dlatego większość czasu czuwaliśmy nasłuchując dochodzących wokół różnych dźwięków. Było cały czas widno, co oczywiście da się wytłumaczyć tym, że słońce w Finlandii w czerwcu zachodzi po 23 a wschodzi przed 4 rano, więc tak jakby w ogóle nie zachodziło. Większość czasu padał deszcz z różną intensywnością, zatem mieliśmy nad głową koncert spadających kropli. Jednym słowem zdobywamy nowe doświadczenia w nocowaniu poza cywilizowanymi miejscami. Potem już będzie tylko lepiej 🙂
Gdy opuszczamy miejsc naszego ostatniego noclegu pogoda nas nie rozpieszcza. Jest chłodno i pochmurno, ale na szczęście już nie pada. Czeka nas teraz długa trasa do Helsinek, do których chcemy dotrzeć jak najszybciej.
Wypatrzyliśmy na łące stado żurawi. Nie były zbyt płochliwe i przechadzały się statecznie. Za to nigdzie nie było bocianów. To nie są ich rewiry, nie zalatują aż tak daleko na północ.
Do Helsinek wjechaliśmy ścieżkami rowerowymi wytyczonymi po terenach rekreacyjnych. Bardzo lubię takie trasy. Zwłaszcza gdy prowadzą przez parki.
Ale dziwna rzeźba. Bardzo współczesna i taka prosta. Próbujemy przy niej zrobić małą sesję zdjęciową. Nie sprawdziliśmy, że gdzieś w tym parku jest jeszcze inna słynna rzeźba, ale jeszcze tu wrócimy.
I jeszcze mapka dzisiejszej trasy, gdzie uważny obserwator zobaczy także profil trasy: na 87 km pokonaliśmy 960 m przewyższenia, a więc płasko nie było.
Hostel znaleźliśmy bardzo łatwo, bo wcześniej obejrzeliśmy ulice na Google Maps, więc przyjechaliśmy jak do domu. Ale takiego minimalizmu wewnątrz nie spodziewałam się. Pokój wyposażony bardzo oszczędnie, choć miał też własny aneks kuchenny i łazienkę. Całość funkcjonalna i wygodna. W informatorze czytamy, że ze względów ekologicznych pościel i ręczniki wymieniane są co 4 dni. Śmieci segregujemy: papier osobno, plastiki osobno, pozostałe biodegradowalne też osobno. Zupełnie jak w domu.
Recepcja hostelu była w innym budynku, a pokoje w innym. Na śniadanie też trzeba było zjechać windą i przejść do połączonego pomieszczenia. Przypominało to wszystko miasteczko akademickie.
Gdybyśmy nie mieli rowerów to zawsze można wypożyczyć rower miejski. Wszędzie śmigali ludzie na rowerach, także tych żółtych.
Prędzej bym się spodziewała w takim miejscu pociągu, albo tramwaju, czy dodatkowego pasa dla samochodów, a tu pełne zaskoczenie: bezkolizyjna rowero-strada. Rowery i samochody jadą górą, a dołem tylko rowery i piesi.
Potrzebowaliśmy zwykłą śrubkę do mocowania zaczepu sakwy. Ortlieb coś zaczął oszczędzać na śrubach i zamiast jak do tej pory trzech śrub daje tylko dwie. I teraz moja sakwa dynda się na jednej śrubie, bo druga się zgubiła. Nie wzięliśmy zapasowych śrub, więc szukamy żelaznego sklepu. Tuż obok hostelu natrafiliśmy na deptak z placami i duże ulice z ekskluzywnymi sklepami. Poszliśmy więc w miasto z nadzieją, że uda się znaleźć choć serwis rowerowy albo podobny sklep.
Poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Zmęczeni miastem i dzisiejszą jazdą wracamy do hostelu. Darek naprawił moją sakwę używając innej mniej potrzebnej śruby i taśmy super-klejącej. Rozwiązanie to powinno wytrzymać trudy dalszej podróży. Jutro mamy zaplanowany dzień odpoczynkowy. Zostajemy w Helsinkach na tzw. zwiedzanie. Wieczorem planujemy co chcielibyśmy zobaczyć kierując się zasadą „nie więcej niż dwie atrakcje”, bo przecież wszystkiego i tak nie da się zobaczyć.