Następnego dnia przed wyjazdem z Naantali podjęliśmy jeszcze jedną próbę poszukiwania Muminków.
Ustatysfakcjonowani możemy pożegnać hotel Palo, którego byliśmy gośćmi i ruszyć w drogę do pobliskiego Turku.
Jedziemy cały czas drogą dla rowerów, która w pewnym momencie prowadzi pomiędzy dwoma pasami ruchu dla samochodów. Potem odbija od głównej szosy w boczną gdzie jest ciszej i znajduje się miejsce do obserwacji ptaków.
Dojeżdżamy do części portowej Turku, mijając po drodze centrum sportowe.
Mamy bardzo dużo czasu do odpłynięcia promu zatem korzystamy i oglądamy dokładniej miasto. Zaczynamy od zamku.
Okazuje się, że w zamku są nie tylko do obejrzenia mury na zewnątrz czy na dziedzińcu, ale wewnątrz mieści się muzeum historyczne.
Decydujemy się bez wahania wejść do środka zamku i nie żałowaliśmy bo zbiory i informacje historyczne warte były tych kliku euro za bilet.
Mi najbardziej podobała się kryształowa kasetka. Można w niej przechowywać biżuterię ale też i inne cenne przedmioty. Szkoda, że nie było repliki takiej kasetki w sklepiku muzeum.
Ale ten zestaw kryształowych kieliszków i kielichów też wydaje się być bardzo użytkowy.
Jedna z sal poświęcona była piramidzie żywienia, jak byśmy to nazwali, ówczesnych mieszkańców zamku. Dominują zboża i ryby. Myślę, że proporcje te nie zmieniły się za bardzo do dnia dzisiejszego, bo Finlandia nadal nie ma swoich warzyw i owoców, które musi importować. Poza tym zauważyliśmy bardzo dużo otyłych Finów. Główną winą jest ich dieta składająca się z przetworzonych produktów pochodzenia zbożowego.
Obejrzeliśmy też ekspozycję przekazaną muzeum przez kolekcjonera monet, medali i odznaczeń wojskowych.
Na innym piętrze zamku przeszliśmy przez kilka sal gdzie zebrano stare meble i wyposażenie wnętrz.
Na koniec w pokoju zabaw przymierzyliśmy stroje z epoki.
Sama nie wiem, czy lepszy jest hełm, czy sukienka?
Myślisz, że w czerwonym będzie mi do twarzy? Podoba ci się ten kolor?
Po krótkotrwałym panowaniu na zamku w Turku oddalamy się na swoich stalowych koniach, pozostawionych na dziedzińcu zamku bez ochrony i opieki, do portu.
Teraz czas na przejażdżkę promenadą i odwiedzenie innych miejsc. Jedziemy w kierunku centrum.
Na początek małe zakupy w takim starym miejscu jak nasza hala Mirowska – tutaj nazywa się to Turun Kauppahalli. Nie potrafimy się zdecydować co wybrać tyle tu stoisk z rybami, owocami morza, wędlinami, suszonymi owocami i przyprawami. W końcu kupujemy kawał smakowitego wędzonego łososia i do tego owsiane świeże bułeczki. To będzie nasza kolacja. W hali targowej jest mnóstwo punktów gastronomicznych oferujących dania kuchni świata. Najwięcej jest azjatyckich restauracyjek, ale ponieważ nie wiemy gdzie podają dania fińskie, nie decydujemy się na zamówienie czegoś co może być dużym wyzwaniem.
Na obiad wolimy coś bardziej nam znanego i dlatego trafiamy do restauracji gdzie podają dania włoskie.
Po obiedzie postanawiamy odpocząć w parku. Kierujemy się według mapy na teren zaznaczony na zielono. Najpierw trzeba przejechać przez most na drugą stronę rzeki, minąć teatr, potem wspiąć się strasznie wysoko.
W środku zieleni ukryty jest stadion lekkoatletyczny, boiska pomocnicze i kilka jeszcze innych do uprawia różnych aktywności sportowych. Na stadionie młodzież ćwiczyła rzut oszczepem, biegi i skoki. Stadion był otwarty i każdy mógł na niego wejść i pobiegać na torach bieżni. Wokół stadionu też było widać biegających. Przyjemnie się patrzyło na ćwiczących.
Na mapce wypatrzyliśmy też stację kalisteniczną. Ponieważ mieliśmy na sobie strój sportowy i rękawiczki rowerowe nie omieszkaliśmy zrobić kilku ćwiczeń. Tym bardziej, że panowała tu bardzo fajna atmosfera podgrzewana przez dwóch młodych Finów. Jeden wyjął z plecaka przenośny głośnik, włączył hip-hopową muzykę i zaczęli ćwiczyć w tempie. W przerwie pomiędzy ćwiczeniami biegali po alejkach pagórkowatego parku. Po trzech seriach intensywnych ćwiczeń w stylu cross fit zrobili sobie wspólne selfie i pobiegli do domu. Po nich dołączył do ćwiczących inny chłopak. Ten robił stateczne przysiady na jednej nodze. Cały czas ktoś przebiegał sąsiadująca aleją. Park tętnił życiem.
Przez rzekę prowadziło kilka mostów pieszo-rowerowych. Tym można było dostać się do parku ze stadionem.
Wracamy do portu i szukamy terminala promowego. Trochę nas zirytowało słabe oznakowanie, bo okazało się, że musimy kierować się do terminala odpowiedniej linii promowej. Tych jest kilka i każda ma swoje własne trasy, którymi wjeżdża się na prom tej linii. Viking Line był w innym miejscu, ale w końcu jakoś się nam udało tam dotrzeć. Potem już poszło gładko. W oczekiwaniu obserwujemy wyjazd pasażerów z promu, którym za chwilę my odpłyniemy. Rampą akurat zjeżdża spora grupa na rowerach. Za chwile zapali się zielone światło i wjedziemy jako pierwsi razem z motorami.
Wreszcie i my zostajemy zaokrętowani z literą „S” co oznacza, że będziemy płynąć całą noc aż do Sztokholmu. Rowery zostają na pokładzie 5, a my jedziemy windą na pokład 9. Mamy kabinę więc płyniemy komfortowo. Obudzi nas dopiero komunikat o sprzątaniu kabin na koniec rejsu.
Dla porządku ostatni etap fińskiej przygody rowerowej z Naanatli do Turku (20 km):
oraz mapka poglądowa z połączonymi wszystkimi trasami po Finlandii (łącznie około 800 km) w siedmiu etapach: