Wyjeżdżamy z pokładu promu i wita nas poranne zimne i mocno wietrzne powietrze. Najpierw myśleliśmy, że to tylko w porcie i przy nabrzeżu , którędy prowadzi ścieżka rowerowa, ale potem okazało się, że dziś w Sztokholmie nie ma lata. Wskoczyliśmy w jakąś jesienną, pochmurną i deszczową porę, która trwała cały dzień. Znów krótkie odwiedzimy w Sztokholmie zapamiętamy jako deszczową wizytę. 

Jeszcze tylko mijamy wielopokładowy duży wycieczkowy prom pasażerki typu cruiser, który na balkonach kabin w kategorii lux miał stoliki i fotele ogrodowe dla wygody gości podczas podróży. Nie wszystkim wystarczają już zwykłe kabiny wewnętrzne bez okien lub kabiny tylko z oknami, są jeszcze takie z balkonami.   

Rozmiary takich statków pasażerskich robią nie tylko wrażenie, ale także pokazują jak ważne są połączenia morskie w tym regionie. Promy mają możliwość zabierania nie tylko towarów, ciężarówek, ale także pasażerów pieszych i zmotoryzowanych. Gdy promy mają pokłady samochodowe, załadunek odbywa się sprawnie poprzez rufę i dziub. Jedne samochody wyjeżdżają, a na ich miejsce wjeżdżają inne. Nasz prom miał dodatkowo w połowie drogi pomiędzy Finlandią a Szwecją, przystanek w Mariehamn, stolicy wysp Alandzkich. Postój nie zabierał dużo czasu i nawet nie odczuliśmy tej przerwy podczas rejsu poza wzmożoną pracą silników gdy prom odpływał od nabrzeża.   

Z portu jedziemy prosto na naszego hostelu, tego samego, w którym nocowaliśmy gdy jechaliśmy tu w przeciwną stronę. Niestety wygląda na to, że te ciemne chmury przyniosą deszcz, nie ma więc co snuć planów na wielkie zwiedzanie miasta. 

Dlatego znajdujemy jakieś przytulne miejsce, w którym możemy się schronić przed wiatrem i gdzie do śniadania serwują kawę.  Są słodkie bułeczki, kanapki, granola, soki, tarty, ciasteczka i różne rodzaje pieczywa – wszystko na wynos albo na miejscu.
  

Po raz drugi Sztokholm zafundował nam deszczową pogodę. Przywiał nas wiatrem i zimnem, a potem rozpadało się na dobre. Dobrze, że w planie mieliśmy odwiedzenie muzeum. Tym razem, w przeciwieństwie do wizyty sprzed 4 lat wybraliśmy się na wyspę Gamla z samego rana.
Posileni jedziemy zostawić sakwy w hostelu, a potem z pustymi rowerami jedziemy bezpośrednio na Gamla. Zostało jeszcze mniej mniej niż pół godziny do otwarcia muzeum, ale przed wejściem ustawiła się już kolejka chętnych. Pomimo wietrznej pogody turyści walą całymi grupami. Niedługo za nami ustawił się ogonek pokaźnych rozmiarów. Głównie Azjaci, którzy wypełnili szczelnie muzeum.      

Wizyta w Muzeum Vasa w Sztokholmie jest takim samym „a must” jak zobaczenie katedry w Helsinkach, dlatego nie dziwię się, że odwiedza je tylu turystów. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu przy wejściu są ulotki informacyjne w bardzo wielu językach, w tym w j. polskim. Idąc z duchem nowych technologii pobieramy aplikację ze strony muzeum i odsłuchujemy nagrań przy kolejnych 13. punktach muzeum. Dzięki temu możemy poznać dogłębniej historię okrętu Vasa, który został wydobyty z dna morza po 33 latach. Dowiadujemy się też w jaki sposób wrak został zrekonstruowany i komu to zawdzięczamy.      

Z bliska można zobaczyć pomniejszoną replikę (skala 1:10), w której prezentowane są używane w tamtym okresie barwy statku i pokazano osprzęt żaglowy. Oryginalne drewniane części statku są zabezpieczone polietylenem glikolu, który zastępuje wilgoć w strukturze drewna po jego wyjęciu z wody. Poza tym sukcesywnie wymieniane są co jakiś czas korodujące elementy. Praca nad utrzymaniem statku w dobrej kondycji trwa od początku jego wydobycia i jest wyścigiem z czasem. 

Okręt był budowany z założenia jako statek wojenny, dlatego był wyposażony w armaty. Uważa się, że statek zatonął podczas wychodzenia z portu właśnie przez te ciężkie działa, a właściwie przez ich niewłaściwie rozłożony ciężar. Silny podmuch wiatru położył statek, który miał źle rozłożony balast i ciężkie armaty na pokładach. Po zatonięciu statku podejmowano kilka prób wydobycia nieużywanych dział armatnich, które były cennym łupem i mogły się jeszcze przydać w bitwach morskich. Poszukiwania i wydobycia jeszcze w XVII wieku prowadzono przy użyciu dzwonu nurkowego i bardzo archaicznych skafandrów.   

Żaglowiec był pływającą fortecą ale też stanowił pokaz siły władzy. O świetności i potędze miały świadczyć rzeźby, którymi statek był ozdobiony. Rzeźby dodatkowo pomalowane były niezwykle kolorowo. Używano w tym celu różnych barwników. Złote elementy pokrywano pigmentem ochry, choć może używano także płatków złota.

Wystawa pokazuje jak mogły wyglądać rzeźby oraz prezentuje dekoracyjną rufę statku. 

Na kilku piętrach muzeum można się dowiedzieć jakich używano narzędzi do budowy ówczesnych statków i jakie stosowano techniki oraz materiały.

Do wnętrza wraku statku nie było wejścia, ale w osobnych makietach przybliżano widzowi jak wyglądała kajuta oficerska czy pokład działowy oraz bocianie gniazdo.

Wystawa pokazuje też przedmioty znalezione na statku. Stąd wiemy jakich używano w tamtych czasach naczyń i skąd one pochodziły (niemiecka butelka i holenderski talerz),

a także jak wypełniano sobie podczas podczas żeglowania (czas wolny głównie spędzano na hazardzie: gry i palenie fajki) i w jaki sposób mierzono upływający czas (wachty co 4 godziny).

Na mapie z XVII pod nazwą Danzig można rozpoznać polską nazwę portu Gdańsk.

Niesamowita rufa statku Vasa miała wzbudzać respekt i być potęgą władzy dynastii Wazów. Nic dziwnego, że zastosowano tu tyle symboli i tyle rzeźb. Jak na współczesny styl skandynawski trochę przeładowana kompozycja. 

Świetność królewskiego okrętu będącego symbolem władzy szwedzkiego króla była okazją do przypomnienia sobie historii XVII wieku, czasów bitew morskich z tego okresu i podziwianiem jak ludzie potrafili zdobić nie tylko swoje domy, ubrania ale także statki. I pomyśleć tylko, że statek Vasa który budowano przez 2 lata nie wypłynął nigdy na pełne morze, bo zatonął tuż po wyjściu z portu.     

Po Muzeum Vasa nie było innego wyboru jak zobaczyć co ma do zaoferowania kolejne miejsce będące szwedzkim symbolem. Do muzeum ABBA, w którym zebrano pamiątki związane z tym zespołem. wybraliśmy się bardziej z ciekawości, niż z czystego zafascynowania ich osiągnięciem muzycznym. W końcu byliśmy w Szwecji, a ABBA to najbardziej rozpoznawalny na świecie symbol współczesnej Szwecji. Przynajmniej w świecie muzyki popowej. Muzeum oprócz wystawy strojów estradowych członków zespołu, okładek wydanych przez nich płyt, opowiadało historie ich życia od czasów dzieciństwa, poprzez indywidualne doświadczenia muzyczne, aż do ich wspólnego nagrywania płyt oraz musicali. Idealne miejsce dla fanów muzyki lat 70-tych.       

Bilet do muzeum upoważniał także do skorzystania z kilku atrakcji polegających na przykład na nagraniu siebie podczas mini występu karaoke. Nagranie takie można oczywiście zachować tylko dla siebie, ale także upublicznić np. na fb. Gdyby ktoś nie miał zdolności wokalnych można było tylko posłuchać najbardziej znanych piosenek w wykonaniu zespołu w osobnych salach albo na słuchawkach.   

Trochę musimy  jeszcze dopracować robienie selfie. Byli lepsi od nas, którym tutaj zdjęcia wychodziły na bardziej profesjonalne, albo tak nam się wydawało 😉

W przerwie między jednym ulewnym deszczem, a drugim prysznicem zaglądamy jeszcze do jednego z parków na wyspie Gamla, które jest zagłębiem atrakcji i muzeów gdzie są największe tłumy, ale ma także skansen i inne spokojniejsze miejsca do odpoczynku.

W parku z powodu słabej pogody nie było nikogo oprócz stada gęsi, zupełnie nieświadome tego, że po drugiej stronie ulicy tętniło życie turystyczne w najczęściej odwiedzanych sztokholmskich muzeach. 

Na koniec dnia jeszcze tylko mały spacer w okolicy naszego hostelu, a potem małe zakupy w pobliskim supermarkecie.

Taka zwykła spokojna dzielnica mieszkaniowa. 

Darek zamyślił się przy półce z płatkami owsianymi. Był też duży wybór kaw, ale mieliśmy jeszcze zapas więc nie musieliśmy kupować. Ale za to zasmakowała nam zielona herbata z kardamonem. 

     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *