Niedziela, prognoza: bez wiatru, słonecznie, ciepło. Idealne warunki na dłuższą wycieczkę rowerową. Darek zainspirowany trasą polecaną przez Radka z IM2010 (Zyggi) wytycza szlak przebiegający w większości wzdłuż jakiejś wody. Najpierw to był Kanał Królewski gdzie tylko fragment po jednej stronie był przejezdny, bo po drugiej stronie nagle zupełnie bez wcześniejszej informacji (to jest Polska przecież i tu nie ma zwyczaju wytyczania objazdu, czy umieszczania znaków dla rowerzystów) natknęliśmy się na zagrodzenie ścieżki rowerowej.
Przebiliśmy się jednak przez ten fragment trochę po piachu, trochę bokiem, aż wreszcie dotarliśmy do odcinka już oddanej do użytku ścieżki o europejskim standardzie.
Standard nie trwał jednak zbyt długo, bo tylko jedna bogata gmina Nieporęt dołożyła się do niego. Zatem wybrzeże Zalewu Zegrzyńskiego podziwialiśmy w szumie samochodów drogi krajowej, tutaj na szczęście z szerszym poboczem. W Zegrzu odbijamy na szutrową dróżkę na wale przeciwpowodziowym Narwi. Pusto, cicho i spokojnie. Gdyby nie kilka miejsc z działkami w lesie wzdłuż po obu stronach wału można by powiedzieć, że to zupełnie dzikie miejsce pozostawione naturze.
Przecinamy drogę prowadzącą do zapory i PGE w Dębe i znów jedziemy wałem. Czasem gdy ścieżka jest już tak zarośnięta, że trudno się zmieścić nawet jednośladem próbujemy równoległą drogą. Ale te też nie są najlepszej jakości, bo albo tarka, albo piach. Tak czy siak trzęsie niemiłosiernie i kolejne kilometry są już coraz mniej komfortowe głównie dla części ciała mającej styczność z siodłem.
Trasa zdecydowanie na dobrze amortyzowany rower 😉
Upał wzbiera, kończy się nam zapas wody. Potrzebujemy za wszelką cenę odrobiny cywilizacji. Wybawieniem jest nawet brzydki sklep we wsi mijanej po drodze. Zaopatrzeni w wodę do picia ruszamy na ostatni odcinek wzdłuż Wisły. Niestety też wałem przeciwpowodziowym. Niestety bo dróżką wyjeżdżoną przez rowerowe koła. Wąską na jeden rower, zatem mijanie się z coraz częściej spotykanymi rowerzystami z naprzeciwka wymaga zjechania w wysoką trawę.
Inną atrakcją jest mijane pole golfowe w Rajszewie. Obserwacja elegancko ubranych golfistów, którzy co jakiś czas przemieszczali się ze swoimi wózeczkami z kijami i doczepionymi z uwagi na słońce parasolami, było jak miód na nasze zmęczenie na morderczo niewygodnej ścieżce.
Potem jeszcze na wysokości Jabłonnej „braliśmy udział” w maratonie mtb jadąc fragmentem trasy „mega”, która w pewnym momencie zjeżdżała z wału do mety.
Kolejny odcinek wzdłuż Wisły został już wystandaryzowany i jechaliśmy kostką brukową. Nie była to kostka wczesnego okresu brukowania wszystkiego co się da taką samą kostką, bo miała przynajmniej gładkie krawędzie. Tarchomin się przynajmniej tyle postarał.
Podziwiając industrialne otoczenie elektrociepłowni przejeżdżamy nową kładką przez Kanał Żerański i dalej wzdłuż Wisły. Tutaj mijamy już spore tłumy niedzielnych rekreacyjnych rowerzystów. My poruszamy się niewiele szybciej bo zmęczenie sięgnęło zenitu.
Trzymała nas przy życiu jedynie perspektywa wizyty na błoniach Stadionu Narodowego gdzie na weekend zjechały się food tracks. Dwa burgery i dwie lemoniady postawiły nas na nogi. Po drodze jeszcze ma deser lody. Dziś należały się.
Tuż przed domem pękła setka na liczniku. GPS się zgadza, można kończyć.
Trasa do łatwych nie należała. Jesteśmy zadowoleni: ja, że dałam radę i przejechałam, a Darek że nie jęczałam po drodze.
Gdy będziecie kiedyś chcieli sprawdzić jakość polskich ścieżek rowerowych to wrzucam mapkę z trasą.