Faza domowa
W ramach pakowania się wstępnego postanowiłam dokonać szybkiego testu nowego sprzętu. Mam tu na myśli zakupiony jeszcze latem śpiwór puchowy. Teraz gdy upały wyraźnie zelżały i lato wydaje się kończyć zdecydowanie, wreszcie się doczekał. Mierzenie wstępne potwierdziło tylko, że dokonany wybór rozmiaru śpiwora by dobry.
Dodatkowy atut, czyli jego mały rozmiar po spakowaniu oraz nieduża waga (wersja w rozmiarze S tylko 480 g) przemawiają za tym aby go zabierać na piesze wędrówki z plecakiem. Kolejny etap to test w prawdziwym środowisku, czyli spanie w namiocie w lesie. Noce są już coraz chłodniejsze, zatem warunki będą bardziej optymalne do takiej próby.
Na miejsce naszego nocowania wybraliśmy lasy w gminie Mrozy we wschodniej części Mazowsza. Nazwa celowo ma wskazywać na przewidywany zakres temperaturowy.
W lesie, czyli noc w namiocie i w śpiworze
Niestety jesienna aura z przewagą lata utrzymywała się aż do końca dnia, zatem połowa nocy była raczej ciepła. A w naszych śpiworach nawet za ciepła. Dopiero tuż przed świtem poczuliśmy chłodniejsze powietrze na twarzy, lecz cała reszta ciała ukryta w puchowym śpiworze nadal miała się ciepło i komfortowo.
Stanowiąca ważną część testu całego ekwipunku, wycieczka została podzielona na dwie części. Pierwszego dnia przeszliśmy mniejszy fragment z Cegłowa do lasów za rezerwatem Florianów. Tam według map Lasów Państwowych znajduje się fragment lasu, który należy do akcji #zanocujwlesie promowanej przez LP w celach edukacyjnych. Znaleźliśmy piękny fragment sosnowego lasu, który idealnie nadawał się na miejsce biwakowe. Nie czekając więc do zmierzchu rozbiliśmy namiot i odpoczęliśmy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko wygląda tak jakby to był środek lata. Wszystko za sprawą słonecznego dnia. Jednak jesienny czas zdradzają puste pola, pożółkłe trawy, częściowo zmienione kolorystyczne liście drzew. Teraz czekamy co przyniesie noc. Wieczór był jeszcze bardzo ciepły, nawet po zachodzie słońca temperatura nie spadła tak bardzo aby nie można było posiedzieć poza namiotem. Niestety pojawiły się komary, zatem schowaliśmy się do środka namiotu. Noc minęła spokojnie, nie mieliśmy odwiedzin zwierząt. Jedynie gdzieś w oddali dało się słyszeć niezbyt donośne i krótkie szczekanie koziołka. Poza tym cisza jak makiem zasiał. Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, na bezchmurnym niebie można było obserwować gwiazdy. Jednak woleliśmy przytulne ciepło naszych śpiworów. Wtuleni w miły w dotyku i przyjemnie grzejący (gdy zapięło się do końca suwak) spaliśmy do pierwszych wyraźnych promieni słońca rozpoczynającego się dnia. Najbardziej obawialiśmy się nocnych hałasów i tego że zmarzniemy. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Śpiwory w temperaturze 8 st. były nawet za ciepłe, a więc spokojnie dałyby radę nawet gdyby noc była chłodniejsza, a my spalibyśmy ubrani w cieplejsze ubrania. Test jesienny wypadał zatem pozytywnie i z dużym zapasem komfortu termicznego.
Dzień drugi
Gdy zebraliśmy się rano nie pozostawiając w lesie żadnego śladu naszej nocnej obecności, ruszyliśmy niespiesznie w drugi dzień naszej wędrówki. Do pokonania mieliśmy więcej niż wczorajszego dnia, ale też zaczęliśmy dużo wcześniej. Początkowo było jeszcze chłodno, ale z każdą godziną robiło się coraz cieplej. W końcu musieliśmy odpiąć nogawki od spodni i zdjąć wierzchnią warstwę ubrań, zostając tylko w jednej koszulce. Trasa wiodła od rezerwatu Florianów przez łąki nad jezioro Gołębiówka, a dalej przez Rezerwat Przełomu Witówki wróciliśmy do Grodziska. Cały czas znakami niebieskimi.
Najładniejszy fragment to jednak las Rezerwatu Rudki Sanatoryjnej, gdzie mieści się czynne do dziś sanatorium. Co prawda szlak omija sanatorium i wiedzie później skrajem lasu oraz wzdłuż ruchliwej szosy w kierunku Mrozów co nie było atrakcyjne, ale ponieważ była to najkrótsza droga więc już nie narzekaliśmy. Do Cegłowa szliśmy nieco szybciej gdyż chcieliśmy zdążyć na pociąg, tak aby nie czekać na kolejny. Udało się nam i wszystko poszło zgodnie z założeniem, więc w domu byliśmy już w porze późnego obiadu, a może wczesnej kolacji. W każdym razie wróciliśmy zadowoleni i niezbyt zmęczeni. Choć dwa kolejne dni oszczędzaliśmy nogi po przejściu łącznie 44 km.