Kolejny dzień przyniósł poprawę pogody. Znów zrobiło się cieplej, przynajmniej jak na fińskie warunki. Uciekliśmy przed afrykańskimi upałami z Polski, zatem odrobina słońca wydaje się tutaj czymś zupełnie znośnym. Choć spodziewaliśmy się nieco gorszych warunków pogodowych, a przynajmniej byliśmy na takie przygotowali 🙂

Poranne przygotowania przed wyjazdem stały się już naszą rutyną zatem mamy cały dzień na dojazd gdzieś gdzie będziemy mogli spędzić kolejną noc. Kierunek wytyczony na północny-zachód od Porvoo, czyli zaczynamy wracać. Ustalamy przy śniadaniu, że jedziemy w nieznane, choć najlepiej byłoby zatrzymać się na kempingu. Wysyłam więc mejla z zapytaniem na adres znaleziony w sieci i ruszamy w drogę.
Przejeżdżamy ponownie przez stare miasto, tym razem puste, bo jest jeszcze wcześnie rano i turystów jeszcze tylu nie ma co wczoraj.

Robi się coraz cieplej, a teren coraz bardziej pagórkowaty. Zatrzymujemy się coraz częściej. Czasem podziwiać jakąś łąkę, czasem popatrzeć na wijącą się rzekę. 

Cóż za miła niespodzianka czeka na nas na jednym z takich postojów. Tuż przy samej drodze rosną poziomki. Założę się, że nie mają w składzie ołowiu, ani benzopirenów skoro tą drogą nikt nie jeździ i nikt nie zanieczyszcza powietrza. Można oddychać bez obaw, jeść poziomki rosnące przy drodze i pić wodę prosto z kranu. Acha, i nie wiem czy już o tym wspominałam, ale nigdzie nie widzieliśmy śmieci, które są zmorą polskich wsi, lasów i przydrożnych rowów. Wszystkie plastikowe butelki, puszki i inne śmieci są tu segregowane i wyrzucane prze mieszkańców do odpowiednich pojemników. Bardzo często widzieliśmy takie pojemniki przy supermarketach. Jadąc na zakupy ludzie zabierali ze sobą worki z posegregowanymi odpadami do wyrzucenia właśnie do takich przysklepowych pojemników. Pewnie dlatego tak tu jest ładnie i czysto.

  

 

Wreszcie jest miasteczko i można dłużej odpocząć. Najpierw odwiedzamy pizzerię, a potem sklep spożywczy. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że można było napić się kawy i nabrać świeżej i zimnej wody do bidonów. Straszna drożyzna na truskawki. Obawiam się, że sobie nie pojemy w tym sezonie. Natomiast posililiśmy się fińskim ciastkami, które były w promocji. Kupiłam aż 5 sztuk uznając to za dobry wybór. Skusiłam się na nie sądząc z wyglądu, że to będą słodkie wypieki. Jednak okazało się, że ani ciasto, ani nadzienie o smaku i strukturze rozgotowanego ryżu, nie miały w sobie ani grama cukru czy soli. Dlatego osłodziliśmy sobie tym razem życie bananami. Potem już kupowaliśmy sobie tylko te fińskie ciastka, wierząc że w końcu przyzwyczaimy się do ich nijakiego smaku.

 

Wreszcie dojechaliśmy do czynnego (hurra!) kempingu. Dziękuję dziewczynie na recepcji, że mi odpisała na moje zapytanie i mieliśmy pewność, że nie jedziemy do kolejnego miejsca gdzie nikogo nie zastaniemy.

 

Zaczynamy od zbudowania naszego miejsca do spania. Można było przenocować w drewnianych domkach, które oferował kemping, ale my chcieliśmy wypróbować nasz nowy namiot i karimaty samopompujące. Nadarzyła się wreszcie ku temu znakomita okazja. Używaliśmy też maszynki do gotowania wody i testowaliśmy jedzenie instant, które zabraliśmy ze sobą. Cieszyliśmy jak dzieci, że wreszcie możemy je zjeść w warunkach biwakowych 😉  W domu nie byłoby takiej frajdy.

Jeszcze ostatnie sprawdzenie czy wszystkie linki są napięte i można zabierać się za przygotowanie kolacji. Mogliśmy oczywiście przejść się 100 m do restauracji na gorący posiłek, ale co byłaby warta taka wyprawa rowerowa bez użycia sprzętu, który ze sobą wieźliśmy tyle km. Wybrałam więc spaghetti z sosem Bolognese, a Darek gulasz wieprzowy z kaszą i po 10 minutach od zalania gorącą wodą nasze dania były gotowe. Warto było. Polecamy.

Do tego wspaniałego miejsca, którego czasy świetności co prawda dawno minęły, ale nadal jeszcze funkcjonuje i ma się dobrze, jechaliśmy taką trasą (na 94 km 901 m łącznego przewyższenia):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *