Rekordowo udało się nam doświadczyć trzech kolejnych tak bardzo różniących się od siebie dni – każdy wyjęty z innej pory roku. Okazuje się, że takie rzeczy to tylko w Bieszczadach.
Rzadkością bywają tu ciepłe dni z temperaturami powyżej 20* C i ciepłymi nocami w październiku. Ale ponoć mamy ocieplenie klimatu, zatem to pewnie wpływ cywilizacji na te oddalone od świata miejsce. Dzięki temu w pierwszą niedzielę października pobrykaliśmy sobie po szlakach na maksa jakby to była pełnia lata.
Do mgieł i dużej wilgoci już przywykliśmy więc to nas nie dziwi, że nad połoninami wiszą ołowiane chmury. To przecież typowa bieszczadzka pogoda, często nawet latem. Druga wycieczka w poniedziałek szybko sprowadziła nas na ziemię. I to dosłownie, bo nawet agresywne podeszwy butów w połączeniu z błotem, nie dawały rady na zejściach i szybkie zbliżenia z podłożem zdarzały się częściej.
Śnieg i minusowe temperatury też nie są w tym rejonie rzadkością. W zasadzie oprócz lipca nie ma takiego miesiąca w roku gdy w Bieszczadach nie ma śniegu. Czasem, co prawda jest to tylko taki zalegający gdzieś w lesie na północnym zboczu, ale jednak śnieg. Świeże opady białego puchu, zwłaszcza na początku jesieni zawsze budzą większe emocje. Szczególnie gdy nie ma się za dużo okazji do lepienia bałwana. Człowiek cieszy się jak małe dziecko i leci zobaczyć co tam na szczycie, choćby miał sobie coś odmrozić. Ale właśnie te najbardziej ekstremalne warunki sprawiły, że poczuliśmy siłę przyrody, ale też mieliśmy wspaniałe chwile. Zimowa sceneria i górskie ścieżki to jest to.