W tym sezonie to już raczej ostatni sobotni wypad za miasto na rowerach szosowych. To znaczy jeszcze pewnie będzie nie jedna okazja pojeździć, ale to już tak bardziej dla przyjemności, a teraz jeszcze bardziej treningowo, ostatnie szlify przed wrześniowym sprawdzianem.
Trasa standardowa, tylko start z innego miejsca, bo z Wiązowny – tak dla lekkiego urozmaicenia. A potem to już poszło: Glinianka (trochę dziur), Grzebowilk (fajny asfalt i lecieliśmy mocno), Siennica, Parysów (też niezłe prędkości osiągaliśmy mimo lekkiego falowania terenu), Trąbki (jak zwykle chwile słabości i pod wiatr, więc robimy postój na bułę i colę) i już powrót 17-tką (jakoś poszło, bo nie wiało za bardzo).
Darek po wypiciu specjalnego napoju, na który zatrzymujemy się w naszym „ulubionym” miejscu w Trąbkach odzyskał siły i z trudem mogłam go dogonić, ciagle widziałam tylko jego łydki i plecy.
Dorwałam go dopiero na finiszu, czyli na przedmieściach Wiązowny, ale to już był koniec wycieczki.
Myślę, że to była sprawa nowych kół, a nie tylko aerodynamicznego stroju, czy dynamitu w nogach. Koła co prawda same nie jadą, ale opory toczenia jakby mniejsze jak się już rower wprowadzi na odpowiednią prędkość i lżej się kręci.