Eksploracja dawno nieodwiedzanych miejsc biegowych zawsze jest przyjemna. Powracają wspomnienia i dusza się wzrusza, a człowiek nawet nie czuje kiedy mu się rymuje 🙂
Dlatego gdy dziś rano ktoś na górze zakręcił lejącą się strumieniami wodę, założyliśmy buty biegowe i ruszyliśmy w las.
Na początek rozpracowywaliśmy wariant trasy Wawerskiego Krosu w rozmiarze S. Nie chcieliśmy ryzykować wyruszenia na dłuższe trasy: M i L dopóki poszukiwania znaczków z literą „W” nie zostaną zakończone pełnym sukcesem na trasie krótszej.
Od czasu gdy Michał (Wawer) przemykał się po lesie wieczorami z puszką farby wytyczając swój szlak, w lesie pojawiła się cała plejada nowych oznakowań, strzałek i tabliczek przeczepionych do drzew co kilkadziesiąt metrów.
Trochę się w tym gąszczu oznaczeń pogubiliśmy. Dlatego ostatnio biegaliśmy już ze sprzętem wspomagajacym:
Dotarliśmy nad Mienię, która zachwyca niezależnie od pory roku, ale wiosną jest szczególnie urokliwa. Jeszcze tydzień temu płynęła sobie spokojnie i leniwie, a my biegliśmy wściekle szybko uciekając przed komarami:
Po ostatnich dwóch deszczowych dniach poziom wody wyraźnie się podniósł i mała rzeczka stała się bardziej rwącą Amazonką.
Chwila relaksu w trakcie biegu dobrze wpływa na samopoczucie, o czym wie każdy biegacz, nie tylko leśny 🙂