W nocy była burza, a potem od rana aż do wieczora padało, może tylko z malutką przerwą zanim wstaliśmy i potem gdy jedliśmy śniadanie. Na śniadaniu w hotelowym barze było strasznie ciasno, bo przy dwóch stołach siedziała grupa dzieci i kilkoro dorosłych. My musieliśmy już usiąść na stołkach barowych z boku sali. W tym czasie kobieta z obsługi z chłopakiem do pomocy rozłożyli stół i przynieśli rozkładane krzesełka. Przesiedliśmy się zatem do tego dostawionego stolika dokończyć śniadanie. Jedzenie bardzo podstawowe, oszczędne, ale nie ma co wybrzydzać. Taki standard. Mogliśmy wybrać „bardziejszy” hotel i tyle. Widać nowożeńcy nie jedzą obitych śniadań. Opuściliśmy hotel szybko i sprawnie. Po wyjściu z hotelu od razu założyliśmy pelerynki, mieliśmy też na sobie spodnie przeciwdeszczowe, specjalne skarpety i ochraniacze na buty.Wyjechaliśmy z miasteczka bez zatrzymywania się, bo co tu podziwiać jak pada.
Do Sztokholmu nie było przesadnie daleko, ale w przeciwdeszczowym ubraniu jedzie się niewygodnie i przez to dłużej. Wyglądało to nieciekawie, zupełnie jakby nagle zaczęła się jesień. 

Raz nawet zdjęliśmy pelerynki bo na podjeździe w lesie zrobiło się gorąco, ale za chwilę znów zaczęło solidnie padać zatem grzecznie założyliśmy peleryny i tylko staraliśmy się omijać większe kałuże, choć potem to już nie miało żadnego znaczenia. 

Na przedmieściach Sztokholmu wyprzedzał nas kilka razy kolarz na szosówce, który wyraźnie nie wiedział gdzie jechać, bo widzieliśmy jak wpatruje się w mapę. Kolejny raz gdy nas dogonił to chyba miał wywrotkę bo mył w kałuży swoje spodnie. W ogóle wyglądał dość dziwacznie, a może był oszczędny, bo jechał w samych butach, ale bez skarpet –  skoro pada deszcz wystarczy, że buty będą mokre, po co moczyć jeszcze skarpety. Gdy kolarz zniknął nam z pola widzenia skupiliśmy się na naszej trasie bo jak to zwykle bywa w dużym mieście łatwo się zgubić, tyle tu jest ścieżek rowerowych, że trzeba mocno uważać aby wjechać na właściwą i nie znaleźć się po drugiej stronie torów, albo mostu.

Do właściwej ulicy dojechaliśmy w miarę sprawnie, ale chwilę kręciliśmy się szukając hotelu. Zmyliło nas to, że nie było żadnego szyldu na budynku. W końcu gdy ustaliliśmy, że jesteśmy dokładnie pod numerem 38, zobaczyliśmy taką mini tabliczkę na domofonie przy drzwiach wejściowych, że recepcja hotelowa jest na 4. piętrze. Zadzwoniłam i jakiś głos mnie wpuścił do środka, czyli to jednak tu. Najpierw wjechałam windą na górę z bagażami, a potem gdy ustaliłam z recepcjonistą, że rowery możemy też wyjątkowo, jak to określił, trzymać na górze, Darek wjechał windą z moim rowerem. Turek, jak się okazało następnego dnia, w rozmowie z Polką, która pracuje w tym hotelu, wprowadził mój rower do schowka, a potem drugi rower, który nazwał Mercedesem – to chodziło o rower Darka. Pytał czy to są drogie rowery, pytał też o sytuację gospodarczą w Polsce. Widać, że miał biznesowe spojrzenie na życie. Nie interesowała go nasza trasa, zapytał tylko czy podróżowanie rowerem zamiast w inny sposób jest tańsze. Biznes jest najważniejszy w życiu tego pana. 

Ponieważ mieliśmy ustalony plan na resztę dzisiejszego dnia, nie zważając na padający deszcz ruszyliśmy w miasto. Mogliśmy wypożyczyć rowery, albo pojechać chociaż swoimi, ale plan zakładał zwiedzanie na piechotę. 

Miasto nie pokazało się nam w całej swojej urodzie bo zwiedzaliśmy je w totalnej ulewie. Padało i lało na zmianę. Poszliśmy w stronę wyspy na której jest Vasamuseet po drodze zahaczając o starówkę czyli Gamla, ale tylko zmokliśmy i zmarzliśmy okrutnie. Nawet idąc dość szybko nie zagrzaliśmy się. Tyle naszego co widzieliśmy, bo zdjęcia wyszły szare i takie bardziej w stylu czarno-białe.

Teraz oprócz mokrych ubrań z jazdy rowerem, doszły do suszenia rzeczy z mokrego sztokholmskiego spaceru. Darek zastanawia się czy będzie miał jakąkolwiek suchą rzecz do założenia jutro. Na pocieszenie mieliśmy ciepłą i suchą kołderkę.

Chcieliśmy wycieczki rowerowej po Skandynawii we wrześniu, to ją mamy. W Polsce w tym czasie upały 30 stopni choć to już koniec lata, a my mamy prawdziwą skandynawską pogodę. Możecie nam zazdrościć.

 
 
dzień 16 – mapa trasy

dystans: 37 km 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *