Rok 2016 został ogłoszony w Holandii rokiem Hieronima Bosha. Zaplanowaliśmy obejrzenie dzieł tego niderlandzkiego malarza, ale zanim zabraliśmy się za rezerwację biletów do muzeum okazało się, że najbliższe wolne terminy na zwiedzanie będą dopiero w połowie… maja. Zatem wybraliśmy inne atrakcje. Nie widzieliśmy jeszcze prac innego ważnego artysty, a mianowicie Vincenta van Gogh. Oglądanie obrazów rozciągnęło się na większa część dnia. Najpierw dostaliśmy się do Muzeum Kroller-Muller mieszczącego się na terenie parku narodowego, po którym jeździ się rowerami. Od parkingu przy wjeździe do parku do budynku muzeum było ok. 10 km, zatem rower to najlepsza opcja aby się tam dostać. Na szczęście muzeum oferowało bardzo dużo rowerów do darmowej przejażdżki.
Ponieważ pogoda dopisywała najpierw postanowiliśmy zobaczyć co kryje park wokół muzeum, wybraliśmy się zatem na spacer po okolicy.
Czasem trudno zrozumieć nowoczesną sztukę, ale za to można spróbować się nią zainspirować do ciekawej dyskusji na różne tematy. Oderwanie od codzienności gwarantowane.
W przerwie zaliczamy posilenie się drugiem śniadaniem w restauracji muzeum. Najpierw odstaliśmy swoje w gigantycznej kolejce, ale ponieważ nigdzie się nie spieszyliśmy zatem nie było potrzeby rezygnowania z chwili przyjemności przed oglądaniem obrazów. Musi być coś dla duszy i coś dla ciała.
Pierwsze prace van Gogha pochodzące z okresu holenderskiego (Jedzący kartofle) są zbyt ponure aby się na nich skupiać, ale z drugiej strony stanowią studium twarzy mieszkańców.
Mnie jednak najbardziej podobały się późniejsze obrazy gdzie nie przeważają brązy, szarości i czernie, ale jest dużo światła i różnych jasnych barw.
Obraz z tańczącymi wyjątkowo podobał się Darkowi. Widać w nim ruch i ekspresję.