To już czwarty raz spotykamy się w Habdzinie koło Konstancina gdzie razem z innymi znajomymi triatlonistami uczestniczymy w wydarzeniu o nazwie HabdzinMan. Towarzyskie zawody o puchar sołectwa Habdzin otrzymywany z rąk pani sołtys, która jest gospodarzem miejsca imprezy oraz inne cenne nagrody takie jak dżem malinowy produkcji żony Piotrka, głównego organizatora współzawodnictwa dla koleżanek i kolegów. Tak było w początkowym zamyśle, ale ponieważ na Mazowszu imprez triatlonowych jak na lekarstwo, więc chętnych jest zawsze dużo. Piotrek jednak wprowadził limit uczestników. Zresztą słusznie bo jeziorko w Habdzinie więcej jak 60 osób ze startu wspólnego pomieścić nie może.


W tym roku, w odróżnieniu od poprzednich edycji, było wyjątkowo mało rzęsy wodnej, która dość grubym kożuchem pokrywała powierzchnię jeziorka w ubiegłych latach. Dodatkowo organizator zadbał o zmiany w trasie pływackiej: pływaliśmy po prostokącie, a nie jak dotąd po trójkącie, a przebieg trasy pływania wyznaczały duże, widoczne czerwone boje. Duży plus do najsłabszego ogniwa zawodów w poprzednich latach. Ci do byli na Habdzinmenach wcześniej wiedzą o czym piszę.

Dystans pływania krótki (700 m), jednak większość uczestników założyła pianki. Woda nie była zimna (21 st.) ale jednak można więcej zyskać niż stracić.

Tutaj jeszcze przedstartowa koncentracja podczas odprawy technicznej:

A tu już koniec pływania:

Darek w czerwonym czepku tuż za plecami Przemka. Ja nieco wolniej, ale dziś pływanie nie było celem nr 1.

Nasze zmagania obserwowali liczni kibice. Fotoreporterzy skupili się szczegółowo na zmianie nazywanej T1, czyli przebieraniu się z części pływackiej na rowerową – dzięki za poklatkowe zdjęcia tego etapu 🙂

I pojechaliśmy na 20 km trasę rowerową znikając z obiektywów, by pojawić się po grubo ponad dwóch kwadransach w bramie będącej końcem etapu kolarskiego. W końcówce Darek mnie lekko wyprzedził,

ja próbowałam zaś zgubić zawodniczkę na rowerze mtb co częściowo mi się udało.

Na część biegową (7,6 km) wybiegliśmy z Darkiem razem:

i tak już pozostało do końca zawodów.
Za metą czekała na wszystkich najprzyjemniejsza część, bo oprócz przygotowanych przez żonę Piotrka makaronu i ciast, którymi uzupełnialiśmy węglowodanowe straty, były jeszcze rozmowy z dawno nie widzianymi koleżankami i kolegami oraz zakończenie imprezy połączenie z dekoracją zwycięzców i wszystkich uczestników. Kwiaty, puchary, medale pamiątkowe oraz upominki niespodzianki dla każdego.

W relacji wykorzystałam zdjęcia pochodzące z galerii Piotrka WielogórkiTadka Kacprowskiego
oraz z tego bloga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *