Oj, strasznie dawno nie byliśmy na bieganiu w lesie, jakoś ciągle się kręcimy wokół domowego jeziorka i spotykamy tego samego kota:

tego poranka jakiś był dziwnie zaspany
i jeszcze nie zdążył przybrać właściwych
barw 😉
zwykle jest szary lub brązowy, a tego poranka zżółkł… z zazdrości, że wstaliśmy wcześniej od niego

Postanowiliśmy jakoś urozmaicić to jednostajne bieganie dookoła jeziorka Balaton jak dwa chomiki, które mylą się wciąż ile to już kółek przebiegły.
Wybraliśmy się na drugi koniec miasta używając w tym celu nowej linii autobusowej (nowej bo działającej od dwóch tygodni). Bus pasem przemknęliśmy zakorkowaną trasą, zatem warto było wybrać tę opcję. Potem dla oszczędzenia nóg przemieściliśmy się za pomocą metra aż do ostatniej stacji na Kabatach.   

Przed startem zero tremy, bo jak się biega już tyle lat, to trudno na takie błahostki zwracać uwagę. Rutyna i tyle. Nie popadając w samouwielbienie, to jednak muszę przyznać, że trudno mi było znaleźć na początku właściwe tempo biegu. Niby tyle lat startów, ale jednak trochę się wychodzi z wprawy jak się tak rzadko biega na zawodach jak ostatnio. W końcu jakoś zaskoczyło, nogi zaczęły same nieść i było przyjemnie. No, dobrze było bezboleśnie, bo tempo jednak starannie dobrane, czyli komfortowe 🙂 W końcu to miał być bieg dla przyjemności, a nie o pudło w kategorii. Dlatego podziwiałam słońce prześwietlające las i sylwetki biegnącego przed nami tłumu. Trochę jednak ludzi dziś biegło. Bieganie wciąga i dobrze.    

Sympatycznie było znów spotkać się ze starymi biegowymi znajomymi, tych co prawda coraz mniej wśród nowych biegaczy, ale na szczęście nie stanowimy jeszcze grupy, która startuje kwadrans przed startem głównym żeby impreza zakończyła się o czasie :)))

Jak na  Walentynki przystało był słodki akcent na deser. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *