Triatlon w Sierakowie, któremu razem z Darkiem jako imprezie postawiliśmy piątkę za organizację, za trasę kolarską i piątkę z minusem za biegową, przeszedł już do historii i jest co wspominać.
 
Po pierwsze i przede wszystkim pływanie.

Jeszcze zimą gdy zapisywaliśmy się z grupą koleżanek i kolegów z IM2010 na te zawody nikt nie był w stanie nic na temat tej imprezy powiedzieć, bo to była inauguracja. Pierwsze zawody  w tym miejscu i na tym dystansie. Należało zaufać organizatorowi, który podawał informację „Jezioro Jaroszewskie, 2 pętle, spodziewana  temperatura wody 16-17°C”.

Siedzimy na odprawie technicznej poprzedzającej zawody. Koledzy, którzy przyjechali do Sierakowa wcześniej i już testowali trasy roweru i biegu oraz pływali w jeziorze straszą, że woda jest lodowata. Pada głos z sali: „Jaka jest temperatura wody?”. Trudno było się spodziewać odpowiedzi, że jest 17 stopni. Maj tylko w pierwszym tygodniu był ciepły, potem kilka dni ochłodzenia i to co się jezioro nagrzało zdążyło się znów wychłodzić. Decyzja co będzie z pływaniem w 14 stopniowej wodzie zostaje odłożona do jutra rana.
Jest słonecznie, choć rano jeszcze dość rześko. Idziemy nad jezioro ubrani już w pianki. Nikt nie ma wątpliwości, że pianki są obowiązkowe. Wchodzimy ostrożnie do wody, pierwsze zetknięcie nie jest przyjemne. Przy próbie zanurzenia się w całości zaczyna zatykać w płucach. Jak płynąć przez 40 minut w takiej wodzie?
Czuję się jednak spokojna. Wiem co mam robić. Zastosuję się do rad bardziej doświadczonych kolegów. Najpierw rozpływanie żeby przyzwyczaić organizm i czekamy na start.
 
 
Potem czekam aż wystartuje czołówka, tam to dopiero musi być kotłowania. Przepływają po sobie, rozpychają. To nie dla mnie. Poza tym mam wejść do wody i iść aż do momentu gdy czuję grunt pod nogami, stopniowo zanurzając się. Po kilku ruchach spokojnego płynięcia, najpierw bez zanurzania głowy, gdy już oddech się uspokoi i nie będzie nic zatykało od zimnej wody dopiero zaczynam płynąć swoim tempem. Widzę, że jestem już na końcu stawki. O dziwo oddech mam spokojny, doganiam grupę  i zaczynam wyprzedzać. Zero paniki, nie czuję żadnego zimna, po prostu płynę, cały czas. Potem włączam mocniejszą pracę nóg żeby się rozgrzać i dalej jest dobrze. Nie mam skurczy, nie czuję zimna. Rewelacja.
  
Widzę obok siebie Darka. Czyli dalej jest dobrze. Jestem z siebie zadowolona. Pływanie, którego bałam się najbardziej (pierwszego triatlonu w Malborku nie ukończyłam z powodu zimnej wody) poszło mi dobrze. Czyli jednak wszystko siedzi w głowie.
W strefie zmian spotykam się z Anią. Darek wyjeżdża tuż za mną.  
 Wszystkie zdjęcia powyżej pochodzą z tej galerii.
Po rowerze mam dużą stratę do Ani, nawet wyprzedziła mnie inna dziewczyna, którą muszę potem gonić na biegu. Mogłabym narzekać na lemondkę, która nie dość, że się w ogóle nie przydała na pagórkowatej trasie, to jeszcze przez zmianę pozycji na rowerze spowodowała ból pleców. Ostatnie dwie pętle to była walka z niepogryzieniem kierownicy i samą sobą żeby wytrwać. 
Zdjęcie znalezione w sieci tutaj.
Na biegu z trudem dochodzę dziewczynę, która wzięła mnie w końcówce roweru. Została mi jeszcze do dogonienia Ania. Trasa w lesie jest trudna, ale cały czas biegnę. Mam 13 minut straty do odrobienia. Zaczynają mi tężeć mięśnie łydek i dwugłowego mięśnia w lewej nodze. Mało komfortowo. Piję na każdym punkcie odżywczym izotoniki, polewam się wodą. Nic nie pomaga. Pięć pętli z podbiegami w lesie i serpentynową ścieżką dla niepełnosprawnych dłużą się, a plecy Ani jakoś wcale nie widać. Straciłam motywację, ale staram się trzymać tempo biegu. Na ostatniej prostej słyszę głos dopingującej Moniki: „Renata, dogonisz ją”. Spoglądam w bok i widzę Anię. Wbiega już na stadion. Jeszcze tylko 200 m. Zbieram się dodatkowo zdopingowana na finisz. Jeszcze trochę, dasz radę, ale Ania też ucieka. Gdyby meta była choć 50 m dalej, a tak zabrakło mi 5 sekund. Ech, gdybym pobiegła tak dobrze jak popłynęła: z głową.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *