Zaczęło się niewinnie od nasion dyni, których nikt nie chciał jeść. Pestki leżały w salaterce od jesiennego gotowania zupy dyniowej i nie znalazły amatora.

Najpierw namoczone i przepłukiwane regularnie leżały w słoiku kilka dni, aż wreszcie coś się zaczęło dziać:

Potem coraz śmielej, oprócz korzonków zaczęły pokazywać się pierwsze kiełki:

Po kilku dniach można było je już jeść. Prawda, że zrobiło się wiosennie 🙂

Zachęceni pierwszą udaną próbą pędzenia kiełków w domowych warunkach uprawy słoikowej, przystąpiliśmy do dalszych poszukiwań. Najpierw poczytałam co w w temacie kiełków piszczy -> klik i co się udaje innym kiełkującym wyhodować w domu – > drugie klik.
Potem zakupiłam nasiona do kiełkowania (bo te do wysiewania w domowych ogródkach do gruntu nie nadają się do kiełkowania), namoczyłam je i w tych samych warunkach co dynia, postawiłam w słoikach przykrytych gazą. Jakie było moje zdziwienie gdy już po dwóch, trzech dniach było w nich zielono:

Jako pierwsza zaczęła szaleć lucerna, o mało nie wyszła ze słoika. Potem zaczęło się ruszać w słoiku z nasionami rzodkiewki.

W oczekiwaniu na kiełki brokuła, który kiełkuje nieco bardziej ociężale, wyskoczyliśmy na rekreacyjne biegówki, upajając się bajecznymi widokami śnieżnego lasu.

Tak tu cudnie, że aż żal wracać do domu. Atrakcje na świeżym powietrzu tak nas wyczerpały, że musieliśmy się ożywić filiżanką kawy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *