Jesteśmy już w połowie realizacji planu biegowego do maratonu. A dokładnie z przewidzianych 18 tygodni przygotowań pozostało 8 tygodni do startu.
Gdy pod koniec grudnia szukaliśmy miejsca noclegowego i okazało się, że wszystkie najkorzystniejsze cenowo i w bliskiej odległości od startu/mety hotele są już dawno wyprzedane, zdaliśmy sobie sprawę, że czasu wcale nie jest dużo. A teraz jest go jeszcze mniej. No i zaczęły się wątpliwości. Jakim tempem powinniśmy biec? Czy planowane tempo M jest właściwe? Może jeszcze coś zmodyfikować? A jeśli tak, to w którą stronę? Szybciej czy wolniej. Ale jak zmienić? O ile sekund na minutę? Odwieczne dylematy przed zawodami.
Plan treningowy co prawda realizujemy sumiennie, poza dwoma czy trzema odpuszczeniami z przyczyn zupełnie od nas niezależnych, bo związanych z jakością powietrza (smog!). Ale to, że plan wykonany to jeszcze nic nie znaczy. Jedne treningi wychodzą nam lepiej, a inne były do bani. A to samopoczucie słabe, albo tętno za wysokie. No cóż, wiele czynników na to mogło mieć wpływ. Najważniejsze jednak, że z każdym kolejnym tygodniem wydłużamy dystans i utrzymanie ustalonego tempa biegu nie stanowi problemu.

No i zima nam jak na razie sprzyja. Dotychczas nie pokrzyżowała nam jakoś specjalnie planów.
Zresztą zabezpieczyliśmy się na tę okoliczność powiększając szafkę z butami o kolejną parę do biegania w trudnych warunkach, gdy jest ślisko i pada śnieg. Ale butów z kolcami używaliśmy tylko dwa razy do biegania w lesie po śniegu. Teraz staramy się biegać po mieście gdzie tylko się da. Najchętniej wybierana trasa to korona stadionu Narodowego. Mamy tam równy i odśnieżony asfalt oraz oświetlenie. Co prawda trochę tam czasami wieje od rzeki ale najczęściej w jednym kierunku, zatem tylko na połowie trasy. Szybsze akcenty to tylko tam teraz robimy. W parku obok asfalt jest dziurawy i do tego zwykle połowa latarni nie działa. Biegając po 1 km okrążeniu na koronie Narodowego trzeba wyłączyć myślenie i po prostu kręcić się w kółko skupiając się tylko na liczeniu kolejnych odcinków. Lepsze to od biegania po 400 m bieżni stadionu na Agrykoli. No więc, najpierw liczę ile przebiegliśmy, tak do połowy dystansu, a potem ile jeszcze zostało do końca. Gdy zaczyna być ciężko to bardzo dobra metoda na przetrwanie. Jeszcze tylko 5, już tylko trzy zostały, ostatnie!!
Włączyliśmy także strategię dożywiania w trakcie długiego biegu żelami energetycznymi. Taka umiejętność bardzo się przyda podczas właściwego startu. A teraz jest kolejnym motywatorem. Bo jeśli założę, że np. po 8 km piję żel, to biegnąc do 8 km spoglądam na zegarek kiedy będzie ten ósmy. Potem wyciągam żel z kieszeni kurtki i jak już zrobi się fajnie słodko w ustach, to jakoś tak głupio skończyć bieg i leci się dalej do założonych np. 13 km, albo dalej. Zależy co jest w planie. I tak mija kolejne bieganie.
Po powrocie do domu, jeśli są siły to rozciąganie dłuższe lub krótsze. Ostatnio doszło rolowanie, bo wreszcie nabyłam odpowiedni roler. Potem już tylko prysznic, kolacja i spaaać. A, i jest jeszcze pomiędzy izotonik albo dużo wody mineralizowanej i koktajl białkowo-bananowy na mleku. Mniam.
Jutro znów biegamy. I tak do kwietnia.
   
 
     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *