Lato w tym roku przyszło bardzo szybko. Nawet za szybko. Może to wpływ ocieplenia klimatu? W każdym razie przeskok prosto z zimy w konkretne lato miał miejsce w drugi kwietniowy weekend, czyli akurat wtedy gdy po kilkunastu mocno i uczciwie przepracowanych biegowo tygodniach wypadł nasz start w maratonie. W przeddzień oszczędzaliśmy się na plaży Morza Północnego, razem z pierwszymi w tym sezonie plażowiczami, a w dniu naszego występu zmagaliśmy się, razem z innymi uczestnikami, z ponad 20 stopniową temperaturą i słoneczną pogodą. To nie tak miało być 🙁 No, ale to już było. Brak sukcesu nie oznacza końca świata. Może na piękny finisz nie było już sił, ale daliśmy radę, pomimo tego, że zdezorientowany organizm pogubił się zupełnie w tych niespodziewanych warunkach. Wytrzymaliśmy do końca imprezy, choć rozsądek podpowiadał żeby dać sobie spokój bo to nie jest dzień na takie długie bieganie. W każdym razie Rotterdam Marathon przeszedł do historii.

Potem mieliśmy dwa tygodnie prawdziwego nicnierobienia. Aż od tego można doznać totalnego rozleniwienia. A na pewno stracić formę biegową i wyhodować sobie parę fałdek w obwodach 😉

Ale nic to. Wzięliśmy się za siebie. A ściślej, Darek powiesił w naszym tradycyjnym miejscu kartkę z proponowanym planem treningowym i poszło. Znów biegamy, włączyliśmy rower w wymiarze nie tylko transportowym.

 

Czasem udaje się wyskoczyć popływać, bo przecież nie będziemy siedzieć w domu po południu jak można czas wykorzystać na przypomnienie sobie jak się pływa delfinem.

Zdecydowanie najlepszy sposób na spędzenie każdej wolnej godziny to jakakolwiek aktywność fizyczna. Po wielogodzinnym siedzeniu przed monitorem i klikaniu w klawiaturę, to dla mnie jedyny sposób na reset głowy. Wystarczy pobiegać po parku, lesie czy nawet wokół osiedlowego jeziorka, a umysł unosi mnie o kilka centymetrów ponad ziemię. Czuję się lżejsza od wszystkich spraw urastających do rangi problemów, gdy o nich myśli się za długo.

A teraz w ramach łapania jeszcze większej równowagi, jesteśmy tam gdzie można zmęczyć się jeszcze bardziej. Wybraliśmy kierunek na południe, ale nieco z dala od największego zgiełku.

Widok z okna mamy jak ze sky-baru.

Do tego jak na prawdziwych hardcorowców przystało, wstajemy ze słońcem i lecimy na szlak żeby jak najdłużej styrmać się wysoko zanim większość turystycznej fali przetoczy się dolinami. Ot, taki dziwny sposób na odpoczynek. Mało spania rano, długa wycieczka, a potem wczesne dobranoc, bo oczy same się zamykają podczas studiowania mapy przy wytyczaniu kolejnej wyrypy. A wysoko w górach jak w raju. Łąki ukwiecone, nie można wzroku oderwać od tej różnobarwności. I ta cisza w powietrzu. Tylko my i góry. A przy okazji Misiek z Borsukiem też mają wakacje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *