Wreszcie przestało padać i można było wsiąść na rowery. Buty rowerowe czekały całą noc żeby przejechać się dziś testowo, zatem ruszamy najwcześniej jak tylko się dało. Nie mogłam pozwolić żeby dłużej leżały w pudełku.
Najpierw zachwyciły nas jabłonie w sadach między Otwockiem Wielkim, a Glinkami.
Potem był hardcorowy przejazd dk 50 między rozpędzonymi TIR-ami, ale jakoś uszliśmy z życiem. Nie powinniśmy tamtędy jechać, ale jako alternatywne wyjścia z tego punktu: mogliśmy wrócić tą samą trasą, którą przyjechaliśmy, albo pojechać do następnej przeprawy mostowej w Dęblinie, czyli jakieś dodatkowe 87 km. A tego na dziś nie planowaliśmy, zatem spięliśmy się, przejechaliśmy most na Wiśle tańcząc za każdym podmuchem kilkutonowej ciężarówki i cali spoceni wjechaliśmy na kalwaryjski rynek.
Niebo zaczęło się lekko przejaśniać, ale nadal straszyło wiszącymi sinymi chmurami, dobrze że byliśmy już w drodze powrotnej. Przed Habdzinem mijamy sporo kolarzy, ale oni raczej nie zwracają uwagi na mazowiecki krajobraz, bo mają wszyscy okulary przeciwsłoneczne i aerodynamiczną pozycję, która raczej służy zerkaniu na licznik mierzący kadencję i średnią prędkość, niż zadzieraniu głowy żeby zobaczyć coś więcej niż kawałek asfaltu przed przednim kołem. Znamy to z autopsji dlatego dziś zachwycamy się otaczającymi widokami.
Boisko do gry w piłkę nożną, chyba dawno nie koszone 🙂
No to sobie poczekamy …