Czy jesteśmy jeszcze normalni? Takie pytanie zadawaliśmy sobie kiedyś. Teraz już nie próbujemy tego dociekać, tylko wstajemy skoro świt aby uniknąć upału i wsiadamy na rowery żeby kolejną niedzielę spędzić na siodełku rowerowym. Nawet jeśli zajmie nam to większą część dnia to nie będziemy mieli wyrzutów sumienia, że nie pooglądaliśmy tv albo nie byliśmy w galerii handlowej.
Darek najpierw wytyczył i zmierzył trasę (rzeczywistość zaplanowana czyli teoria wodzenia palcem na mapie, która czasem daleko odbiega od rzeczywistości rzeczywistej). Realizacja rzeczywistości planowanej, wyglądała tak, że Darka prowadził GPS w jego urządzeniu turystycznym zwanym Batmankiem, a ja testowałam działanie nowej aplikacji w smartfonie. W tym celu dobrze jest wybrać trasy bardziej sobie nieznane. Dlatego najpierw jedziemy do parkingu TIR-ów przy dk nr 50 (to możemy robić z zamkniętymi oczami, tyle razy już tamtędy jeździliśmy).
Po przerwie na kawę przecinamy 50-tkę zostawiając ją dla ciężarówek i skręcamy w lokalną drogę. Na chwilę co prawda kończy się asfalt i zaczyna się szutrowa droga, ale nasze rowery trekingowe dają radę w takich warunkach.
Druga część drogi będzie próbą powrotu do domu ale nie po śladach, tylko zataczając pętlę nowymi trasami. Częściej padały pytania „prosto czy w prawo?”, albo nagłe „w lewo, w lewo!, przecież mówiłem w lewo” (podczas gdy chodziło o „w prawo”), ale ślad jakiś był jakiś taki niewyraźny, albo mapa się odwróciła.
Fragment do Mińska Mazowieckiego był czymś zupełnie nowym, bo tamtędy jeszcze nie jeździliśmy. Pojawiają się nowe miejsca do odpoczynków w trakcie jazdy i nowe nazwy miejscowości na znakach drogowych.
Dzień dość upalny. Mieliśmy kilka przerw na uzupełnianie bidonów. Ale jesteśmy już zaprawieni w bojach i długa jazda nie jest dla nas czymś strasznym. 5 godzin minęło nie wiadomo kiedy. Po powrocie do domu okazało się, że mamy jeszcze pół dnia w zapasie. Był zatem czas na wytyczanie kolejnych tras. Jeszcze dłuższych i jeszcze dalej od domu.