Po raz trzeci ukończyliśmy niezwykły Maraton Pieszy w Puszczy Kampinoskiej. Minęło już 3 lata od naszego debiutu. Wtedy przed wyjściem z domu długo analizowaliśmy co zabrać ze sobą i jak to będzie, bo nigdy przedtem nie zrobiliśmy na nogach takiego dystansu. Teraz było już łatwiej: byliśmy gotowi do wyjścia w kilka minut, bez zastanawiania się, zupełnie jak stare wygi. A kiedyś, zanim udaliśmy się na start to czytaliśmy „jak spakować się na setkę”, itp.  To były czasy. Ale jedno się nie zmieniło: kochamy Puszczę za to jak potrafi być piękna, o każdej porze roku i o każdej porze dnia, a szczególnie w nocy i o świcie.


Nasz drugi udany start w ubiegłym roku zakończyliśmy na  mecie 100 km po 14 h i 8 min co było piątym czasem wśród setkowiczów. Tegoroczny nasz wyczyn miał polegać na samym udziale, bez żadnego nastawiania się na wynik. No bo czego można było się spodziewać przy braku pełnej regeneracji po niedawnym przejściu 500 km po górach i bez właściwego przygotowania po okresie zupełnego braku biegania. Ale wystartowaliśmy dla samej przyjemności bycia w Puszczy Kampinoskiej. Zwłaszcza w nocy jest tam niepowtarzalnie. Takiej okazji nie można mieć bez zgłoszenia się na Maraton, który odbywa się na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego, gdzie normalnie obowiązuje zakaz poruszania się po lesie w nocy.

Po starcie wszyscy jak zwykle pognali do przodu i my tradycyjnie zostaliśmy prawie na końcu stawki. Nie przeszkadzało nam to zupełnie. Otaczał nas ciemny las, odzywały się jakieś zwierzęta (łosie?). Kolega, który biegł razem z nami prawie pół trasy właśnie na odcinku nocnym, był małomówny, poruszaliśmy się więc na tyle bezgłośnie, że pomruki jakiegoś zwierza słychać było bardzo wyraźnie i to w kilku miejscach. Bajkowo świeciły nieliczne gwiazdy.
Świtu, tak oszałamiającego jak trzy lata temu, tym razem nie było. Lekko zachmurzone niebo lekko się zaróżowiło i tyle. Potem nieśmiało przebłyskiwało słońce, ale nie na tyle mocno żeby się zgrzać i przez długi czas biegliśmy w kurtkach założonych na nasze merynosowe ciepłe koszulki. Pomimo, że zaczął się dzień to nadal było chłodnawo. Dobra temperatura do biegania.
Do 40 km czas minął nie wiadomo kiedy, potem trochę nas zmęczył asfalt na drodze do szkoły w Lasocinie. Szybkie dwa łyki kawy i lecimy dalej.
Cały czas utrzymujemy schemat: 6′ truchtu z przerwą 4′ marszu. Jedynie miejsca ze wzniesieniami są traktowane podchodzeniem. Raz pozwalamy sobie na zdjęcie z trasy (to już chyba piąty czy szósty raz przekraczany dzisiejszej nocy Kanał Łasica):

Coraz trudniej jest zmobilizować się do biegu ze względu na ból mięśni nóg. Wiemy jednak, że im dłużej utrzymamy tempo biegu, tym krócej to wszystko będzie trwało. Nie tracimy też czasu na kolejnym punkcie, tj. mecie 75 km. Wiemy już z doświadczenia żeby nie siadać na „smaczną zupę”, którą tam podają. To byłoby zgubne do kontynuacji wysiłku.  Uzupełniamy tylko wodę do picia i w drogę.
Teraz już zaczynam pytać Darka czy daleko do końca. Potrzebuję chyba o czymś pogadać żeby zabić strasznie wlokący się dystans. Zagadujemy odpoczywającego akurat  jednego z zasłużonych uczestników setek, potem chwila rozmowy z dziewczyną biegnącą 50 km. Od Roztoki mijamy coraz więcej innych uczestników maratonu. Część idzie z naprzeciwka (to dzienna „pięćdziesiątka”), a część w naszym kierunku (piechurzy, który wystartowali o godz. 20). Wystraszył nas jeden pan z siwymi włosami, który szedł z kijkami na tyle zamaszyście i do tego podbiegał, że w pewnym momencie próbował nas gonić. Na szczęście włączył się nam zmysł czujności z dokładnym pilnowaniem odcinków bieganych i pan z kijkami odpuścił, uznając że nie będzie nas dalej stresował swoim tempem poruszania się.
Na końcówce po wyjściu z lasu w Sierakowie znów trochę asfaltu, tutaj już tylko idziemy. Ostatni etapik, czarnym szlakiem przebiegamy i jest meta 100 km. Kubek picia, ostatnia kanapka z naszych zapasów i po kilku minutach już czekamy na przystanku na autobus do Warszawy. Lepiej być cały czas w ruchu niż usiąść, bo mogą być kłopoty z wstaniem i chodzeniem, a autobusy są co 30 minut i byłoby głupio gdyby nam uciekł sprzed nosa. Niepełnosprawność po setce, to efekt uboczny, który powstaje gdy się tylko przestanie biec i który obserwujemy u wszystkich kończących ten dystans.  Chcemy ten stan odciągnąć w czasie jak najdłużej, więc odpoczynek będzie dopiero w domowym zaciszu. 

Na koniec ciekawe zestawienie podsumowania przygotowane przez organizatora tej imprezy:
http://matragona.org/images/stories/resources/najwytrwalsi_uczestnicy_maratonu_1974-2012.pdf
     
Czy będziemy wytrwałymi uczestnikami tak jak Oni? Bo tak naprawdę, to z założenia jest to impreza gdzie nie liczą się żadne czasy, zdobyte miejsca, a biegacze startują tam dopiero od niedawna i widzą w tym wyniki zawodów. Do tej pory uczestnikami byli raczej sami piechurzy, dla których ukończenie i zmieszczenie się w limicie jest zwycięstwem samym w sobie. Dlatego sumuje się ilość pokonanych kilometrów i nie zestawia się czasów ich pokonania.

Wyniki 40 edycji Maratonu Pieszego na dystansie 100 km, jak zwykle w kolejności alfabetycznej, dlatego Darek jest przede mną na tej liście.  
  
 
    
      

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *