8 marca to dzień szczególny dla Pań na całym świecie. Dla nas także dlatego, że pierwszy raz biegniemy po holenderskiej ziemi półmaraton.
Z Rotterdamu jedziemy do Hagi (pełna nazwa w oryginale: Den Haag). Mamy dwie możliwości: pociąg w 18 minut lub metro w ok. 30 minut. Ponieważ start jest dopiero o 14:30 (dość nietypowa dla nas godzina jak na zawody) to czasu mamy sporo i wybieramy metro. Zwłaszcza, że jest to opcja ekonomicznie uzasadniona – nasze dwudniowe karty zniżkowe do atrakcji turystycznych i na nielimitowaną ilość wejść do transportu publicznego, działają na wszystkie linie metra, nawet tę do Hagi (37 km linii metra!).

Tuż za dworcem panuje już atmosfera imprezy biegowej. Wszędzie mijamy ludzi ubranych w koszulki startowe i obcisłe legginsy, w tym tych którzy paradują już z medalem na szyi (to uczestnicy wcześniejszych biegów na krótszych dystansach, w tym na 5 i 10 km). Organizatorzy zapowiadali łącznie udział ponad 40 tys. biegnących i 150 tys. kibiców. Musieliśmy się pilnować żeby się nie zgubić w tej masie ludzi kręcących się na ogromnym parkingu zamienionym w miasteczko biegowe. Mieszkańcy Holandii otrzymywali swoje numery startowe pocztą, zatem w biurze zawodów było pusto i bez żadnych kolejek.
Przed startem postanowiliśmy jeszcze chwilę spędzić w spokoju i wiosennym słońcu.
Nasi kibice zostali na słonecznej stronie ulicy, a my przeciskając się przez tłum biegaczy stanęliśmy w swojej strefie czasowej, czego organizatorzy bardzo skrupulatnie przestrzegali. Rozgrzewka praktycznie w miejscu, bo tłum gęstniał z każdą minutą przed startem.

Ostatnie selfie i ruszyliśmy ostro, nawet za ostro, bo przez pierwszy kilometr trzymałam się pacemakera na 1:45. Potem emocje nieco opadły i tempo również, szczęśliwie do takiego, które dało się utrzymać do końca.
Bardzo przyjemnie się biegnie gdy widać wszędzie kwitnące na skwerach wiosenne kwiaty, a na ulicach mnóstwo zagrzewających do biegu kibiców. Nawet jak krzyczą w języku, którego nie znasz. Ale intonacja ich głosu i wyczytywane z numeru startowego twoje imię, rozpoznaje się bez względu na język. Motywuje i dodaje skrzydeł.
Bezboleśnie poszło do jakiegoś 16-17 km, potem było ciężko, ale to nie dlatego, że trasa biegła nad morzem. Akurat paradoksalnie wiatru, którego się tam obawialiśmy, wcale nie było. Zwyczajnie dała o sobie znać mała ilość wybieganych kilometrów i słabe przygotowanie. Ale atmosfera imprezy tak mnie zagrzała, że nawet w końcówce spróbowałam przyspieszyć i dało się wbiec na metę z czasem netto poniżej 1:50. Jest sukces.

Z ciekawszych zaobserwowanych nowości biegowej imprezy masowej:
– woda podawana przez wolontariuszy w papierowych kubeczkach miała włożoną do środka kubka gąbkę, która spełniała dwojaką rolę: 1. można było się napić wody przez małe wycięcia w gąbce-przykrywce, bez obawy o zachłyśnięcie, 2. po napiciu się, nasączona wodą gąbka służyła do zwilżania twarzy czy karku; rozwiązanie tak proste i skuteczne, że aż się nie chce wierzyć dlaczego na naszych imprezach nikt tego nie stosuje;
– dla chętnych chcących ponieść dodatkowy koszt 1 Euro, w numerze startowym był odrywany pasek z wydrukowanym numerem startowym. Pasek ten przyczepiało się do swojego plecaka/torby i już był gotowy deposist bag – bez zbędnych plastikowych worków, w które wkłada się swoje rzeczy, łatwe w ogarnięciu, proste w obsłudze i tanie.

Po biegu spacerek na rozciągnięcie nóg i dalsze podziwianie.

Fajna prezentacja wyników na stronie orga, dostępna następnego dnia:

(źródło: http://www.nncpcloopdenhaag.com/report-2015/race-results/)
(źródło: http://www.nncpcloopdenhaag.com/report-2015/race-results/)

Misja wypełniona. Dystans półmaratonu, tak jak to zawsze powtarzamy, jest do pobiegnięcia bez większego uszczerbku na zdrowia, nawet zupełnie z marszu i bez specjalnego przygotowania. Wystarczy w miarę systematycznie odrobinę być aktywnym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *