Przed niedzielnym występem biegowym chcieliśmy trochę się rozruszać i pozwiedzaliśmy biegowo okolicę. Było wcześnie rano, więc przywitały nas głównie ptaki i pierwsze kwiaty.

Kolejnym celem sobotniego przedpołudnia były rotterdamskie muzea. Przy zakupie Rotterdam Welcome Card pan z informacji turystycznej namawiał nas bardzo na ich odwiedzenie, bo akurat trafiliśmy na coś w rodzaju „Noc muzeów”.

Sztuka, sztuką, ale uznaliśmy, że przy takim słońcu należy się nam przerwa na spacer i małe co nieco.

Nie mogliśmy sobie też odmówić przejechania się metrem. Co prawda jest zbudowane bez takiego rozmachu jak nasze, zwłaszcza właśnie otwarta jego druga linia, ale jest za to funkcjonalne i intuicyjne w korzystaniu. Czytelne oznaczenia, łatwy system zakupu biletów/kart. Nigdzie się nie zgubiliśmy, choć jest aż 5 linii i kilka węzłów przesiadkowych.

Mnie najbardziej podobały się schody ruchome, które mają możliwość jeżdżenia w obie strony.
Na perony stacji metra przechodzi się przez system szklanych drzwi, które otwiera zbliżeniowa karta.

Jak to w portowym mieście, jest trochę wody, statków i nadbrzeże. W jednym z takich miejsc mieści się Food Factory – miejsce idealne na na bio bazar i bar.

Wstąpiliśmy nieco odpocząć i posilić się holenderskimi specjałami produkowanymi w małych wytwórniach serów, piekarniach, etc. Można też było napić się kawy, wina i cydru. Przychodziły całe rodziny na spotkania.

Oprócz zjedzenia, można było przy okazji zrobić zakupy spożywcze prosto od producenta i w dużym wyborze.

To na środku deski z serami na nasze drugie śniadanie, choć wyglądało na domowy dżem, po spróbowaniu okazało się smażoną cebulą o słodkim smaku (pewnie duszona w zalewie z cukrem). Co kraj to obyczaj. Tak, jak do frytek zamiast ketchupu podają … majonez.

Ostatni look na historyczny budynek transatlantyckiej linii pasażerskiej z Holandii do Ameryki (dziś mieści się tu prestiżowy hotel „New York”).
Potem chwila w muzeum fotografii (głównie zbiory starych cz.-b. zdjęć, ale trochę też ciekawych historii mieszkańców do obejrzenia w sali-ciemni fotograficznej: płyty, przypominające zdjęcia do wywołania, wkładało się do kuwet z „płynem”, co uruchamiało multimedialny pokaz).

Na koniec powrót taksówką wodną. To już w ramach transportu niezrównoważonego, ale szybkiego i dość popularnego w mieście gdzie dróg wodnych jest pewnie tyle samo lub więcej co lądowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *